Skarga Utraconych Ziem. Czarownice – Czarnogłowy. Tom 1
Skarga Utraconych Ziem to belgijsko-francuska seria komiksowa dziejąca się w świecie fantasy, zaludnionym przez czarodziejki, czarownice, mityczne stwory, czy władców z przegniłymi sercami. Oczywiście rycerzy o krystalicznej duszy też nie brakuje. Do tytułu przyciągnęło mnie nazwisko naszego rodzimego artysty, Grzegorza Rosińskiego, który zilustrował oryginalny cykl (zebrany w potężne tomisko, które warto mieć, zajrzyjcie TU). Historia Sioban zaintrygowała mnie na tyle, że sięgnąłem po pierwszą część trzeciego cyklu Czarownice, zatytułowaną Czarnogłowy, mimo że za warstwę graficzną odpowiada już ktoś inny.
Ach, świat odległy w czasie i przestrzeni od technologicznej cywilizacji. Zdaje się, że człowiekowi pochłoniętemu pracą tylko tyle potrzeba do odpoczynku. Nawet jeśli znaczy to jedynie zanurzenie się w książce lub komiksie. Las przywita czytelnika najbardziej kojącym kolorem, opatuli ściółką niczym kocykiem, a listowie szeptać będzie bajeczki. Między drzewami znajdziesz spokój i ukojenie… a guzik! Owszem, Czarnogłowy zaczyna się w zielonej gęstwinie, ale jest to środowisko nader niebezpieczne. Nie dość, że jest to labirynt pełen pułapek, to jeszcze przeciw bohaterowi zostaje uknuta przewrotna intryga, w której przyjaciel to największy wróg. Za najbliższym drzewem czeka śmierć.
W takich okolicznościach młody arystokrata Vivien poznaje Orianę, córkę czarodziejki. To właśnie tę rudowłosą dziewczynę mijamy przy drzewie, rozpoczynając lekturę. Co prawda, nie wiem czemu, autorzy postanowili ją rozebrać do obrazka na okładkę, ale niech będzie. Jak rozumiem, ma to nakłonić jak największą rzeszę czytelników do lektury. Może ktoś chciał zagrać na stereotypie: fani fantasy widują gołe dziewczyny tylko w swoich grach, książkach, czy komiksach. Z drugiej strony nie jest tak, że golizny w środku nie ma w ogóle. Jest, ale trochę bardziej uzasadniona, niż bieganie po lesie w negliżu.
Z lekkim zniesmaczeniem przyjmuję, gdy pięknie wymalowana okładka okrywa dość średnio narysowany komiks (jak na przykład było w World War Hulk). Czarnogłowy jest w tym aspekcie spójny. Wiadomo, front ma przykuwać wzrok i zachwycać. Strony komiksu już tak pięknie wystrojone być nie muszą. Ich funkcja jest inna, czasem wzrok tylko muska poszczególne kadry, więc rysownik może iść na pewne skróty. Często tak bywa, ale nie w tym przypadku.
Béatrice Tillier wymalowuje plansze Czarnogłowego w fotorealistycznym stylu (ale do Alexa Rossa jej trochę brakuje). Przedstawiane przez artystkę krajobrazy spokojnie można by powiesić nad kominkiem. Czy to las, czy widok na nadmorski zamek, czy spojrzenie w stronę łódki na skraju jeziora. Pejzaże spowalniają tempo czytania i nie mam im tego za złe. Trochę gorzej ma się sprawa w dynamicznych scenach, bo jednak styl autorki pasuje bardziej do statycznych. Nie czuję ruchu, gdy przerażony koń staje dęba, mieszkańcy wioski Ashbury spadają z klifu, czy gdy Vivien ścina łeb wilkowi (a szkoda zwierzęcia). Jest tylko jeden wyjątek. Pościg za Flaminą, dramatyczny i zakończony brutalnie.
Cykle Skargi Utraconych Ziem zamykały się do tej pory w czterech tomach. Czy tak samo będzie z Czarownicami? Wszystko wskazuje na to, że tak, mimo że póki co stworzone zostały tylko dwa z nich. Czuć, że Jean Defaux ma zamysł na skomplikowaną fabułę, w Czarnogłowym obrysował nieco swoje pomysły, aż chciałoby się poczytać dalej. Najfajniej, jakby Egmont zebrał od razu cztery tomy, tak jak z dwoma wcześniejszymi cyklami. No, ale jak są tylko dwa, to co zrobisz, jak nic nie zrobisz. O tyle dobre, że (duuuuużym) formatem całość będzie do siebie pasowała. Chyba, że później wydawca zmieni zdanie.
Kim jest tytułowy Czarnogłowy? Ponoć to przerażający demon. Na razie wiadomo tylko tyle, że zaklęty jest w słup. Porozrzucane odłamki fabuły zdają się wokół niego krążyć, tyle że jest to wniosek dedukcyjny. Pierwszy tom to przede wszystkim wciągające moczary. Dosłownie i w przenośni, bo tak określiłbym też dworne intrygi, płaszcz władzy podszyty nienawiścią i strachem. Co najważniejsze, podłoże akcji to mulaste dno wewnętrznego zepsucia, w którym mezalians to coś na porządku dziennym, a jak nie oglądasz się za siebie, czeka Cię skrytobójcza śmierć.
Cyklu Czarownice nie ma co porównywać do Sioban. Nad oboma niby unosi się ta sama mgiełka fantastycznego świata, ale opowieści są tak różne, że mogą funkcjonować jako osobne światy. Zresztą, gdyby nie napis Skarga Utraconych Ziem nad Czarnogłowym, to bym się nie zorientował, że te historie coś łączy. Kto wie, może w dalszym ciągu ujawni się jakaś nić rozpostarta między cyklami. Mimo że Tillier to nie Rosiński, wracałem do komiksu kilkukrotnie, aby popatrzeć sobie na rysunki. Jest na co popatrzeć, ale zupełnie nie chodzi mi o rozbierane sceny. Takie też są, ale gdyby ich nie było, komiks nic by nie stracił. Do czasu kontynuacji (Inferno został zapowiedziany na czerwiec!) Czarnogłowy staje obok Sioban w oczekiwaniu na ciąg dalszy.
Sylwester
Dziękuję wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji.