Spawn. Origins Collection. Book 1 – to grube, świetnie wydane, oprawione w twardą okładkę ze świetną ilustracją tomiszcze wpadło mi w ręce na MFKiG 2013. Kiedy tylko wziąłem je do ręki wiedziałem, że musze je mieć! Od zawsze byłem fanem Spawna, za świetną fabułę, za genialne rysunki, za całokształt, tekst ten może wydać się niektórym zbyt stronniczy i subiektywny, oznaczony jest on na naszym blogu jako recenzja, jednak jest to bardziej próba powrotu do przeszłości za sprawą nowego wydania i oddanie hołdu stwórcy bohatera – Toddowi McFarlane`owi.
W wydaniu Spawn. Origins Collection. Book 1 znajdziemy pierwsze 12 zeszytów opowieści o Hellspawnie. Tak więc każdy kto nie czytał początkowych zeszytów lub też nie zna, a chciałby zapoznać się z tą postacią może sięgnąć po świetnie wydane tomisko, w którym znajdzie genezę Hellspawna!
Dlaczego Spawn to jedna z moich ulubionych postaci, której ustępuje nawet Batman? Ten komiks stanowi odpowiedź, podoba mi się w nim wszystko, świetna historia balansująca na granicy dramatu i horroru, psychodeliczne, niekiedy przerażające rysunki, które wbijają w fotel, ciężki, twardy klimat, który wylewa się z kartek, genialna kompozycja kadrów, głębia dialogów, świetne cutscenki, przemyślenia i retrospekcje!
Fabuła – ze wszystkich zalet tego komiksu jest to ewidentnie najjaśniejsza gwiazda. Kreacja głównej postaci i jej historia już sama w sobie jest genialna, a podane jest to w małych dawkach, dzięki, którym opowieść przypomina nam puzzle, które powoli układa sobie w głowie bohater. Poznajemy przeszłość Spawna razem z nim samym, czuje się przy tym niemoc, desperacje i szaleństwo do którego niemal doprowadzają Ala Simmonsa coraz to nowe przebłyski pamięci. Bohater jest wrakiem, zniszczonym, martwym, oszukanym, facetem, który stracił wszystko na czym mu kiedykolwiek zależało. Mało tego, dowiaduje się również, że jedyne czego pragnął też jest dla niego nieosiągalne. Szaleństwo bezlitośnie narasta, kiedy czytelnik myśli, że to już wszystko, okazuje się, że może być jeszcze gorzej, dużo gorzej. Geneza postaci mogłaby spokojnie posłużyć za fabułę do obszernej serii komiksowej, a tutaj jest tylko tłem do wydarzeń, które dopiero mają nastąpić. Możecie mi wierzy, że wydarzy się sporo.
Rysunki – chyba nigdy w żadnym komiksie nie widziałem rysunków tak dobrze oddających napięcia, psychozy i grozy wydarzeń. Nie wyobrażam sobie tej historii narysowanej inaczej, te które prezentuję nam McFarlane w kompozycji z opowieścią moim zdaniem ocierają się o ideał. Barwne, żywe, dokładne, tam gdzie trzeba obleśne i przerażające, w innych miejscach zachwycające i piękne. Na pewno i Wy widzieliście wiele ilustracji przedstawiających zamaskowanego bohatera, w których praktycznie nie da się odczytać emocji postaci, McFarlane poradził sobie z tym wyśmienicie dość prostym i uzasadnionym fabularnie zabiegiem. Ekspresja uczuć i emocji przedstawiona tak wyraźnie pozwala czytelnikowi wprost przesiąknąć lekturą i wczuć się w beznadziejne afterżycie pułkownika Simmonsa.
Komiks porusza tak poważne problemy, że nie wiem czy pokazałbym go komuś przed 18, kwestia rodziny, moralności, wiary, jest tu poruszana w nieszablonowy sposób zmuszający do myślenia i refleksji. Miłość jest przedstawiona jako słabość, dzięki której łatwiej kogoś zranić oraz jako uczucie, przez które popełniamy brzemienne w skutkach błędy. Tragedia bohatera przerasta o głowę to z czym musiał sobie poradzić Peter Parker, Bruce Wayne czy nawet Kal-El. Oszukany, wykorzystany, skazany na wieczne potępienie przez wybory, których dokonał z miłości. Tych, którzy nie wiedzą kim jest Spawn rozczaruje, nie zdradzę ani krzty na temat historii tej postaci, to po prostu trzeba przeżyć samodzielnie, przeżywając każdy kadr. Bo jeżeli szukacie komiksu o tragicznej postaci, komiksu, w którym poza walką dobra ze złem znajdziecie również bogate tło moralne to komiks, który obowiązkowo musicie przeczytać. Wystarczy chyba, że powiem, że ta historia jest dla mnie równie dobra co Watchmen.