Sweet Tooth czy Łasuch
Jeff Lemire jest bezapelacyjnie gwiazdorem obecnej sceny komiksowej. Jego talent jako scenarzysty można podziwiać u każdego giganta, że wymienię tylko Marvela, DC i Image. Na polskim rynku też zdążył już zaskarbić sobie uwagę zarówno ze strony czytelników, jak i wydawnictw. Tu liderem jest oczywiście Egmont, choć mniejsi gracze, tacy jak Mucha, też mają coś do powiedzenia. Pokusiłbym się nawet o stwierdzenie, że nazwisko Kanadyjczyka może wesprzeć biznes plan, czyniąc młodego przedsiębiorcę wiarygodnym. Potwierdza to chociażby najświeższa zapowiedź wydawnicza od KBOOM, które śmiało wypełnia lukę po niesławnym wydawnictwie z Białegostoku. Ostatnim komiksem Lemire’a wydanym po polsku jest w tej chwili Łasuch. Odrobinę opowiem, co czeka was w tej serii, ale skupię się na tym, czego nie można robić. Ocenię książkę po okładce.
Sweeet Tooth czy Łasuch?
W prawej ręce trzymam oryginalne wydanie Sweet Tooth w Deluxe Edtion, a w mojej lewicy tkwi polskie wydanie od Egmontu, z napisem Łasuch. Oba wydania to prześliczne tomiszcza w twardych oprawach, ubrane jednak zgoła inaczej. Oryginalny tom jest nieco większy, a jego grzbiet zdobi obwoluta, jak to zresztą forma Deluxe determinuje. Pomimo stwierdzenia, że małe jest piękne, wolę większe wydanie. Czemu? Zwyczajna mania wielkości wywołana moim wzrostem, takim jaki ma Wolverine (komiksowy, nie filmowy). Aczkolwiek ze względu na okładkę przyznaję remis, bo nie przepadam za obwolutami, które ząb czasu i zmęczenia nadgryza najszybciej.
Sweet Tooth, czy też Łasuch, to opowieść postapokaliptyczna, która doskonale wypełnia lukę w ofercie Egmontu, za skończoną niedawno serią Y Ostatni z mężczyzn. Schemat historii jest bardzo podobny: ludzkość dosięgnęła straszliwa zaraza, która zdziesiątkowała populację. W obliczu śmiertelnego zagrożenia wybuchają zamieszki, cywilizacja zostaje zastąpiona chaosem, a humanitaryzm dziką zwierzęcością. Ocalały główny bohater jest kluczem do rozwiązania zagadki i do ocalenia ludzi. Z jednej strony jest to tytułowy Ostatni z mężczyzn, z drugiej Łasuch będący, podobnie jak inne dzieci na Ziemi, hybrydą między człowiekiem a dzikim zwierzęciem. Jest tylko jedna różnica. Za historiami Vaughana nie przepadam, a Lemire’a uwielbiam, więc zbędne jest wymienianie historii, która bardziej przypadła mi do gustu.
Y ostatni z łasuchów
Y podobnie jak i Łasuch wydani zostali przez Egmont na kredowym papierze super jakości, który średnio pasuje do klimatu opowieści postapokaliptycznej. W tym miejscu przypomnę, że przed Egmontem Y próbował już swoich szans w Polsce dzięki wydawnictwu Manzoku. Pierwsza oficyna wybrała dla historii Vaughana gruby papier offsetowy z dużym nasyceniem czerni. Na takim papierze wydany jest też przez Vertigo Sweet Tooth, co doskonale współgra z ponurymi planszami, przedstawiającymi często brutalne sceny. Ziemia zostaje pokryta przez kurz wzbity przez wydarzenia pogrążające ludzkość w chaosie. Główny bohater, Łasuch, ukrywa się w lesie, ze strachu opierając się o porowatą korę drzewa. Dotyk strony oryginalnego wydania przenosi mnie do tego lasu, staję obok chłopaka i mogę poczuć jego przerażenie.
Oczywistą oczywistością jest, że to, co chce nam autor powiedzieć, najlepiej jest wyrażone w języku, w którym sam pisze, i w którym oryginalny produkt zostaje napisany. Tłumaczenie jest próbą przekazania pierwotnego przekazu na język, w którym będzie czytany. Łasucha możemy przeczytać po polsku dzięki Paulinie Braiter. Samą próbę przekładu uważam za udaną, choć mam kilka zastrzeżeń. Sweet Tooth nie jest napisany trudnym językiem, komiks można przeczytać bez trudu, nie sięgając do słownika, nawet ze średnią znajomością angielskiego. Sam polski tytuł budził już u mnie niepokój, tu jednak wypłynął mój brak wiedzy. Sweet Tooth to określenie osoby, która wariuje na punkcie słodyczy, więc Łasuch, mimo że nie trafia w dziesiątkę, to całkiem nieźle wpasowuje się w oryginalne określenie.
Tłumacząc oryginalne zdania, trudno jest uniknąć zmian tempa, wynikających z charakterystyki języka, co, mimo że jest błahostką, ma już wpływ na odbiór historii. Myśliwi, którzy napadają na chłopca, wymieniają opinie, mówiąc –He’s Ignorant… Savage – Can’t be too savage.. got chlothes on, don’t he? Zostaje przetłumaczone na – To dzikus… Prymityw. – Nie może być zbyt dziki… przecież nosi ubranie. Obie sentencje mają to samo znaczenie, ale oryginał brzmi lepiej i naturalniej. Wyobrażacie sobie myśliwego określającego zdobycz mianem prymitywa?
Post-apokalipsa pełna żartów
Szkopuł często tkwi w przetłumaczeniu żartów, zwłaszcza gdy opierają się na grze słów. W Łasuchu jest ich kilka, a polska wersja jest bardzo bliska oryginału. Jeden z nich pojawia się przy kolacji, do której zasiada Gus (to imię Łasucha) i Tom Jepperd, który wyciąga chłopca z lasu. Chłopak odmawia mięsnego posiłku, argumentując, że z ojcem jadali tylko warzywa. Tu wybawiciel zahacza o zwierzęcą charakterystykę chłopca (jelenie uszy i rogi), mówiąc – Dobrze, że Twój tato nie lubił dziczyzny. Brawo, choć trudno by to było popsuć prawda?
Tom Jepperd osiąga swój gorzki cel, którego tu nie będę wyjawiał. Ostatni czyn, który zaplanował, zostaje ozdobiony przez Lemire’a lekko infantylną poezją, która rytmicznie wybija tempo wkopywania szpadla i odrzucania ziemi. W polskim wydaniu znajdziemy dokładne przetłumaczenie słów, bez próby znalezienia rymu, czy rytmu gorzkiego kopania grobu. Szkoda.
I could fight
I could hide
I could kill
I could steal
Pozostaje odpowiedzieć na pytanie, czy przy całej dostępności produktów z zachodu, wynikającej ze wszechstronnie ogarniającego nas internetu, warto inwestować w polskie wydanie? Choćby Multiversum proponuje nam pierwszy tom Sweeth Tooh w cenie 90zł, co odpowiada okładkowej cenie Łasucha (a wiadomo, że na dyskontach jest jeszcze taniej). Na to pytanie czytelniku musisz jednak odpowiedzieć sobie sam, mam jednak nadzieję, że choć trochę pomogłem podjąć Ci decyzję.
Sylwester
Dziękuję Wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu, bez którego ten tekst by nie powstał.