Za garść neodolarów – recenzja

Za garść neodolarów to kolejna książka z serii Escape Quest, którą dane mi jest zrecenzować. Kolejny raz czekają na nas zadania, nad którymi czasem trzeba się nieźle nagłowić. W porównaniu do Poszukiwaczy Zaginionego Skarbu (o których pisałem TU) podejmowany temat jest dla mnie bardzo emocjonujący. Przenosimy się do roku 2062 do Neo Los Angeles, miasta cierpiącego po ataku nuklearnym. Na powierzchnię nie dociera światło słoneczne, niebo powleczone jest gęstymi chmurami smogu, a Kalifornią rządzą megakorporacje, które wykupiły większość terenów. Uciekając przed marnym życiem, ludzie zatracają się w cyberprzestrzeni. Aby zarobić parę groszy, można udostępnić swój mózg, włączając go do sieci neuronowej.

Za garść neodolarów

WOW! Z takiego opisu można wywnioskować, że jest to doskonałe połączenie Matrixa i Blade Runnera, serwujące najbardziej brudną odmianę science-fiction. Zdegenerowane społeczeństwo sprowadzone na skraj apokalipsy. Rozwinięte technologie, które miały poprawić jakość życia, a jeszcze bardziej pogłębiają dołek, który ludzie wykopali sobie sami. Lubię takie obrazy, pozwalają na chwilę się wstrzymać, stanąć i poobserwować, jak zmienia się świat coraz bardziej zatracający się w elektronice. Może jeszcze nie jest za późno, aby powstrzymać upadek ludzkości. Całkiem możliwe, że jednak jest. Przed nami jedna z możliwości jak to się może dla nas skończyć. Już niedługo, w niedalekiej przyszłości.

Za garść neodolarów

Jak się żyje ludziom? Nie jest lekko, trzeba kombinować. Już pierwsze zadanie polega na małym przekręcie, trzeba wkraść się na serwer i spróbować ukraść klawiaturę UEMATSU. W bladym świetle monitora pojawiają się przyciski oznaczone cyframi, podświetlone jeszcze przez diody: zielone, niebieskie i czerwone. Pierwsze oznaczają cyfrę na swoim miejscu, drugie cyfrę na miejscu niewłaściwym, a trzecie (wiadomo!) błąd. Jako że escape book to nie jest zwykła książka, którą czyta się po kolei, trzeba najpierw rozwiązać zagadkę, aby dowiedzieć się, w którym miejscu należy kontynuować lekturę. No, można by spróbować przekartkować książkę i znaleźć odpowiednie miejsce, w lewym górnym rogu znajduje się numer strony, z której powinniśmy przyjść. Tylko że po co, żadna wtedy zabawa.

Za garść neodolarów

Po bardzo długiej chwili okazuje się, że ze mnie noga, a nie haker. Postanawiam więc obejść to zadanie i udać się do następnego. Można to zrobić na dwa sposoby. Próbuję użyć podpowiedzi, która sugeruje mi, która z cyfr jest na właściwym miejscu. Mijają kolejne minuty z wzrokiem wlepionym w klawiaturę. I co? I nic! Zaglądam w takim razie do odpowiedzi, no, trudno. Kiepski początek, ale może później będzie leciało. Odginam leciutko kartkę umieszczoną na samym końcu, a tam coś takiego: zcxvzcxasdf fwe, co wprowadza mnie w osłupienie. Przepraszam, że co? Po chwili dociera do mnie, że odpowiedź jest zakodowana. Ze skrzydełka z przedniej okładki można wydrzeć dwa rzędy liter i złożyć je w zmyślny przyrząd do odkodowywania. Można też przepisać litery, te z drugiego rzędu odpowiednio przesunąć. Ja wydarłem, a co tam.

Za garść neodolarów

Późniejsze zagadki są już dużo łatwiejsze, choć podsumowując ich poziom, te z Za garść neodolarów są sporo trudniejsze niż te z Poszukiwaczy zaginionego skarbu. Kilka razy jeszcze zaglądałem do podpowiedzi i wykradałem jeszcze z dwa razy rozwiązania. O ile poprzednio nie chciało mi się za bardzo poznawać fabuły, tak tym razem, mimo że miałem pokusę przejścia od razu do zagadki, całkiem przyjemnie czytało mi się samą przygodę. Bohater szybko zostaje wciągnięty w intrygę z wielkim rozgrywającym w tle. Niby nic nowego, tak samo było we wspomnianym wcześniej Matrixie. Także warstwa graficzna bardziej przypadła mi do gustu, zwłaszcza czarno-białe ilustracje, które spokojnie mogłyby się znaleźć w komiksie z fabułą tego typu. Mniam!

Dodatkowe elementy książki

Do dwóch zagadek należy wydrzeć elementy z tylnego skrzydełka książki. Pierwszy zbiór, przypominający tetris, należy ułożyć w kwadrat. Drugi zawiera narysowane ścieżki elektronicznej płytki drukowanej, której należy użyć, aby zestawić obwód. Trochę dziwi taki zabieg jednorazowego ich użycia. Zwłaszcza że nie ma miejsca, gdzie by można te elementy odłożyć. Przydałaby się jakaś kopertka, aby ich nie pogubić. Podobnie jak przy pierwszej części, tak i tym razem znalazło się zadanie, którego rozwiązanie tkwiło przed moim nosem. Teraz już dobrze wiedziałem, że należy dokładnie obejrzeć okładkę. Akcja idzie jak po sznurku, ale dostajemy trzy zakończenia, oczywiście dwa prowadzące do fiaska, trzecie zaś do zwycięstwa nad potężną korporacją. Na samym końcu otrzymujemy informację, że… będzie druga część! I dobrze! Chętnie w nią zagram.

Sylwester

Dziękuję Wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji.

Share This: