Barry Windsor-Smith kontra kolekcje
Barry Windsor-Smith kontra kolekcje
Bieżący rok rozpoczął się dla mnie pod znakiem kolekcji komiksowych, co jest pewnym odstępstwem od panującej w moich komiksowych zakupach normy. Wielką Kolekcję Komiksów Marvela przestałem kupować około nudnej siódmej dziesiątki, a Thorgala, Superbohaterów Marvela i Wielką Kolekcję Komiksów DC nadgryzłem tylko po promocyjnych pierwszych tomach. Pomijając fantastyczną cenę pierwszego numeru kolekcji Conana, styczniowe okładki komiksowych aglomeratów przyciągnęły moją uwagę czymś jeszcze. Było to nazwisko rysownika, artysty, bohatera mojego dzieciństwa. Barry Windsor-Smith zaklinane w skrót BWS.
BWS vs. WKKM
Nazwisko artysty urodzonego jako Barry Smith błyskawicznie przywodzi mi na myśl rok 1994 i pierwszą kolekcję komiksową w Polsce. Po prawdzie grzbiety 3-miesięcznika od TM-Semic nie układały się w panoramę, a zamknięta w miękką okładkę forma zawsze dawała 128-stron i na dodatek brak było mdłych dodatków, ale selekcja tytułów polegająca na wybraniu bohatera, grupy, czy przełomowego wydarzenia, przywodzi już na myśl formułę wykorzystywaną chociażby w WKKM. W 1994 miałem spory kłopot, w pobliskich kioskach za cholerę nie mogłem znaleźć Mega Marvela. Arek szalał na stronach klubowych, nawoływał, skłaniał, rozpalał wyobraźnię.
Kup, zobacz, jest SUPER! W końcu nie wytrzymałem i zamówiłem prenumeratę, na którą trzeba było wywalić sporo forsy, jak na tamte czasy. Drugim numerem, jaki uzyskałem tą drogą, był Weapon X, który śmiało mogę określić mianem komiksowego arcydzieła. Psychodeliczna jazda bez trzymanki, odkrywająca origin super-gwiazdy Marvela, którą jest dzisiaj dziki mutant znany jako Worveline. Pot, krew, rządowe eksperymenty i chore sny zostały zilustrowane przez precyzyjną kreskę Brytyjczyka. Z resztą Barry Windsor-Smith własnoręcznie nakładał tusz i zaprojektował też kolory. Stety dla Mega Marvela, a niestety dla WKKM, oryginalne kolory zostały dostosowane do papieru offsetowego. Na kredowym papierze komiks pstrzy się jak psu, no ten, …NOS. A ja jak ten dureń zostałem z wydaniem od Hachette. Niczym Jan Himilsbach z angielskim…
BWS vs. Conan Barbarzyńca
Tymczasem wydawca kolekcji udowodnił, że potrafi uwieść formą. Conan Barbarzyńca, jak na muskularnego olbrzyma przystało, nie zmieścił się w standardowym komiksowym formacie. Brutalowi nie przystoi świecący się papier, a grubiańskość jego obejścia musi być wyrażona w odpowiedniej szorstkości. Czarno-białe rysunki prezentują się wspaniale na grubym papierze, a pierwszy tom Conana wygrywa w kategorii najlepiej wydane 10 złotych. Czerwone Ćwieki to komiksowa adaptacja opowiadań o barbarzyńcy wydawanych przez samego Marvela. Co ciekawe, w środku można znaleźć okładki Savage Tales, na których widnieje jeden z pierwszy bohaterów wydawnictwa, Ka-Zar. Ciekawe zestawienie. Napięte klaty, długie ostrza i krew. Tego w środku aż nadto. Co ciekawe, jak donosi Wikipedia, Barry Windsor-Smith znany jest najbardziej z tych krótkich komiksowych adaptacji. Graficznie łba nie urywa, już lepiej w albumie wypada Jim Starlin. W kategorii muskularnych brutali dużo lepsze wrażenie robi Slaine od Wydawnictwa Lain, niestety na niego trzeba czekać dłużej niż dwa tygodnie.
BWS vs. Superbohaterowie Marvela
Liczyłem na przywrócenie klimatu technologicznego w kolekcji Super-Bohaterów Marvela. W 27 numerze pojawił się Machin Man. Przypomnę, że każdy numer tego tytułu prezentuje innego bohatera, przypomina jego genezę i przedstawia inną, w miarę zamkniętą historię. Tu także BWS pojawia się w nie byle jakim towarzystwie bo Machin Man stworzony został przez samego króla komiksu, Jacka Kirbego. Zgodnie z formułą wydawniczą, pierwszy zeszyt jego autorstwa dane jest nam poznać. Później przeskakujemy do czerstwego Marvel Two-in-One, tylko po to, by poznać wątek relacji z Jocastą, aby potem dojść do głównego dania. Cybernetycznej jazdy w poszukiwaniu własnej tożsamości niestety brak. O ile graficznie Barry Windsor-Smith spisuje się doskonale, to niestety Tom deFalco fabułę prowadzi dosyć prosto, prze do przodu, do momentu, aż ostatnia nitka zostaje zwinięta do kłębka.
Mimo rozrywki na dość niezłym poziomie, wygląda na to, że Weapon X nie przez przypadek trafił w moich ocenach na piedestał zarówno prac Windsor-Smitha, jak i sztuki komiksowej. No, przynajmniej tej superbohaterskiej. Jednakowoż lekturę każdego z wymienionych tytułów – POLECAM.
Sylwester