Wehikuł czasu i inne opowieści – recenzja

Wehikuł czasu i inne opowieści to coś zdecydowanie dla starszych miłośników polskich historii obrazkowych. „Waldemar Andrzejewski jest w świecie komiksu postacią mało znaną. Niesłusznie” – taką to wypowiedź Wojciecha Szota możemy przeczytać na tylnej okładce. Lektura albumu jakoś mnie co do tego stwierdzenia nie przekonała.

Komiksowa archeologia

wehikuł czasu kadr2Wehikuł czasu i inne opowieści to łącznie trzy komiksy opublikowane pierwotnie na łamach Relaxu i Alfy, jeden dotąd nieopublikowany, jeden niedokończony oraz bonusowa galeria prac, głównie ilustracji książkowych. Ma to w sobie coś z hołdu złożonego uznanemu artyście, ale ja osobiście nie jestem tutaj skory do bicia pokłonów. Niewątpliwie wyróżniający się jest styl Andrzejewskiego. Dramatyzm i epickość w każdym calu, postacie epatujące nimi nawet przy wykonywaniu najprostszych czynności, rysunki budzące skojarzenia z dawnymi przedstawieniami religijnych lub mitycznych scen. Na pewno warto wiedzieć, jak to się kiedyś w Polsce robiło, wszak komiks – wbrew wieloletnim zapewnieniom organów PRL – nie był ino bezduszną, prostacką rozrywką zepsutego Zachodu, ale ten konkretny album nie jest też, niestety, szczytem osiągnięć polskiej myśli komiksowej.

Próba czasu

wehikuł czasu kadr3Wehikuł czasu to świetny tytuł dla pozycji, która przechodzi najtrudniejszą chyba z prób, jakie przejść musi tego typu publikacja. W mojej opinii niestety zakończonej fiaskiem. Przede wszystkim dlatego, że trzy z czterech głównych kąsków to historie narysowane na podstawie powieści H. G. Wellsa i J. Verne’a. Ciężko zachwycić się czymś, co już znamy. Sama forma się nie broni, rysunki Andrzejewskiego to dla mnie raczej ciekawostka niż rarytas, a z góry znana fabuła działa niemal na niekorzyść. Dosłowność tytułu jest tutaj bardzo wymowna. Dla czytelnika z metryką zbliżoną do mojej, urodzonego w okolicach przełomu lat 80 i 90, lektura Wehikułu czasu może mieć w sobie coś z wizyty w muzeum. Rozumiem, że Egmont próbuje powtarzać sukces wydawniczy antologii komiksów z Relaxu, ale tutaj zbyt mało jest chyba odbiorców, którym nostalgia uderzy do głowy. Bez filtru kiedyś-to-było nałożonego na różowe okulary Wehikuł czasu to mało atrakcyjny zabytek i moim zdaniem najsłabsza jak dotąd pozycja wydana w ramach Klasyki polskiego komiksu.

Tam gdzie słońce zachodzi seledynowo

wehikuł czasu kadr4Największego wrażenia nie zrobił na mnie komiks wcześniej niepublikowany, z którego publikacji ewidentnie cieszyła się najbardziej część czytelników (Kapitan Nemo). Z uznaniem pokiwałem głową nad krótką historią o relacji człowieka z technologią i o locie w kosmos. Bardzo oldschoolowej historii, rzecz jasna. Czytanie na przykład adaptacji Wojny Światów nie sprawiło mi takiej frajdy jak poznawanie całkiem nowej fabuły. Choć opowieść jest bardzo krótka, jest też treściwa. Przyjemnie było porównać sobie wyobrażenia robotów na innych planetach, które autor miał w głowie w latach siedemdziesiątych, z aktualnymi wizjami, które widzimy w szeroko pojętej popkulturze. Do weryfikacji jednych i drugich w zasadzie równie daleko, tym bardziej ciekawe jest to, że częściowo są zbieżne.

Wehikuł czasu … i inne opowieści

wehikuł czasu kadr1Przede wszystkim, najchętniej zmieniłbym tytuł albumu na Tam gdzie słońce zachodzi seledynowo i inne opowieści. Ten kilku planszowy komiks to zdecydowanie najmocniejszy punkt programu. Zdecydowanie najmniej dla mnie interesującym była bogata, kilkunastostronicowa galeria poza komiksowych prac Andrzejewskiego, a do tego jeszcze plansze z niedokończonej historii, w których nie było nawet tekstu w dymkach. To już atrakcje wyłącznie dla prawdziwych fanów, zdecydowanie nie dla osób, które z ciekawości czy szacunku do starszych twórców sięgają po Wehikuł czasu. Wątpię, żeby taka publikacja spopularyzowała twórczość Andrzejewskiego. Wyróżniający się styl, teksty narracyjne i tytuły charakterystycznie wkomponowywane w kadry powoli odejdą do lamusa w zalewie komiksowych nowości. Jedna króciutka historia w całym albumie to za mało, żeby przyciągnąć młodych czytelników. Album nie dość, że może odpychać przestarzałą formą, to nie zachęca treścią.

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego.

Konrad

 

Share This: