Slaine Rogaty Bóg Recenzja
Po co czytać komiksy? Zastanawialiście się kiedyś? Pewnie nie. Ci, co je czytają, uznają je za oczywisty środek przekazu, ze względu na formę umiejscowiony gdzieś pomiędzy filmem (bo są obrazki) a książką (bo i tekstu też czasem sporo). Nie raz jednak spotkałem się z opiniami bezpodstawnego odrzucania tego medium, jako rzeczy zupełnie zbędnej. Czemu więc czytam komiksy? Zaczęło się przed laty, gdy otrzymałem w prezencie 9. tom Thorgala – Łucznicy. Piękna okładka oraz wartka akcja zafascynowały mnie na długo. Później przyszły lata TM-Semicowe i polecane lektury ze stron internetowych, czy klubowych (jak to się wtedy nazywało). Gdzieś w trakcie hucznie zapowiadanego crossovera, na czele z panem rzeźnią, Spidera kupowałem i czytałem już tylko… z przyzwyczajenia. Nuda, udawana przemoc, nierealistyczna brutalność, wszystko to zraziło mnie do komiksów na długie smutne lata. Na szczęście mi przeszło. Czemu dzisiaj czytam komiksy? Z różnych powodów, ale gdzieś podświadomie szukam tego, co poczułem kiedyś czytając łuczników – czystą frajdę i przyjemność. Wyżej wymienione sprawił mi ostatnio komiks zdobiony przepiękną okładką, podpisany przez Studio Lain, a zatytułowany Slaine Rogaty Bóg.
Slaine Rogaty Bóg
Studio Lain zastosowało bardzo ciekawy zabieg w kolejności wydawania serii Slaine. Co prawda nie jest to licząca tysiące zeszytów epopeja i można by się pokusić o wydawanie zgodne z chronologią, ale wydawnictwo postanowiło inaczej. Należy nadmienić, że opowieści o tym celtyckim wojowniku wydawane już były pod szyldem Egmontu. W latach 1999 – 2002 wielkie E wydało (łącznie) trzy historie: Skarby Brytanii, Rogatego Boga i Zabójcę demonów. Miękka oprawa i wydawanie po kawałku zeszyty nie robiły takiego wrażenia jak przepiękne tomiszcze od Studia Lain. Gdyby wydawnictwo zachowało numerację tomów, to na grzbiecie tomu Slaine Rogaty Bóg pojawiłaby się czwórka. Wydany wcześniej tom pt. Król miałby trojkę. Tu pragnę was uspokoić, Slaine Rogaty Bóg można spokojnie czytać bez znajomości wcześniejszych tomów, choć trzeba przyznać, że Król zostaje streszczony na początku opowieści. Opowieść, którą mam przed sobą, jest idealnym miejscem, by zacząć przygodę z celtyckim wojownikiem. Czemu? Bo to świetny komiks, genialnie napisany i pięknie namalowany, a więcej o tym za chwilę. Po lekturze będziecie mieli ochotę zarówno na przeczytanie dalszych losów Slaine’a, jak i doczytanie o minionych. Mistrzowskie posunięcie ze strony wydawnictwa, prawda?
Teraz więcej o twórcach, bo nie są to anonimowe osoby. Za scenariusz odpowiedzialny jest Pat Mills, ojciec założyciel brytyjskiego wydawnictwa 2000 AD oraz współtwórca postaci Sędziego Dredda, najbardziej znanego konia z wymienionej stajni. Autor zadbał, aby Slaine był niezwykle bogatą postacią, umieszczając go w świecie fantasy, ale zakorzeniając w irlandzkich mitach i historii. W serii więc jest wszystko, co powinno znaleźć się w dobrej legendzie: mityczne stwory, stare bóstwa, zaczarowane bronie, choć standardowych mieczy i toporów też nie brakuje. Można rzec, tego typu dzieł jest na pęczki, bo to prawda. Patt Mills, równoważąc wszystkie elementy układanki, wyprowadza jednak kilkupoziomową fabułę, w której w roli narratora i kronikarza wciela się Ukko, krasnal, który włóczy się za Slainem. Na drugim poziomie znajdziemy pieśń barbarzyńcy, który z wrodzoną delikatnością przedstawia swoje argumenty toporem. Zanim jednak dojdzie do rzezi, przedstawiona nam zostaje polityka działań, zjednoczenie plemion celtyckich nie siłą, lecz słowami, a na pierwszy plan wychodzą zaczarowane bronie z +50 do ataku (moja ulubiONA to krwiożercza włócznia). Proszę państwa, no dzieje się wiele!
Slaine kontra Conan
Czym zatem Slaine ustępuje innemu znanemu barbarzyńcy – Conanowi? Postać Roberta E. Howarda zapoczątkowała wielki ruch w fantasy i nadal jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych herosów marki. Najsilniejsza moim skromnym zdaniem strona Slaina jest jego największym przekleństwem. Zakorzenienie bohatera w celtyckich legendach niestety ma mroczną stronę. Bo jak to wszystko wymawiać, samo imię Slaine, a właściwie to Sláine wymawiane jako [ˈslɑnʲə], czyli w sumie nie wiadomo jak. Im dalej w las, tym gorzej, Niamh, Cathbad,Cythraul, Crom-Crauch, czy Rudraig. Jak to wszystko wymówić? Jak tu z nimi zrobić film, zaraz porobiło się dziesiątki wersji, promocja by się rozproszyła i cały wysiłek jak krew w piach. Szkoda, bo Slaine nie ustępuje w niczym Conanowi. A jaki jest koń, każdy widzi.
Jak już przy tym jesteśmy, to zginam się wpół nad dokonaniem graficznym mistrza! Simon Bisley pięknie wymalował grafiki w Slaine Rogaty Bóg. Użył do tego dość raczkującej wtedy techniki komiksowej, zdobienia rysunków w pełnym kolorze. Dla porównania wymienię Sąd nad Gotham, wykonany przez rysownika bardzo podobnie. Co tu dużo gadać, komiks wygląda FE! NO! ME! NAL! NIE!!! Biz sprawdza się doskonale zarówno w oddawaniu piękna natury, jak i w dynamicznych bitwach. Zawiesza nutkę melancholii w pokoiku kronikarza spisującego historię oraz przyśpiesza tempo serca w uderzeniach adrenaliny w trakcie starć. Czuć ogrom pracy rysownika, który przeprojektował także garderobę postaci i zinterpretował po swojemu zakrzywiające spazmy, w które wpada Slaine podczas bijatyki. Nad wszystkim porzucę nitkę rozpaczy, co by było, gdyby Simon pozostał przy serii? Czy Slaine zyskałby światową sławę i wspiął się na piedestał? Czy mielibyśmy Wielką Kolekcję Komiksów ze Slainem? Może. Tymczasem pozostaje mi zachęcić was do zakupu, tym bardziej że Studio Lain ogłosiło, że na stanie zostało im tylko 30 sztuk! Do boju!
Sylwester