Clifton tom 3
Od sierpnia w katalogu Egmontu widnieją już trzy albumy o tytule Clifton, ostatni to oczywiście Clifton tom 3. Ładne, opasłe tomy owinięte we flagę Union Jack, symbol Wielkiej Brytanii, dumnie prezentują się na półce. Poprzednio nieco podśmiewałem się z tej formy wydawniczej, sugerując, że tak wydane komiksy wyglądają niczym podręczniki do nauki języka angielskiego. Oczywiście, że nadal w treści komiksu znaleźć można nieprzetłumaczone z angielskiego zwroty typu „How do you do?” albo „Keep Out”, tudzież „By Jove”. Czy frankofońskim autorom wypada uczyć języka wyspiarzy? W sumie, czemu nie? Z pewnością w pełni uzasadniony jest fakt lekkiego wyśmiewania angielskiej flegmy.
On jest Groot
Seria Clifton miała w swojej historii kilka okresów wydawniczych, po których następowała pauza. Cztery zeszyty, które znajdziemy w Tomie 3 (który, nawiasem mówiąc, nie jest tomem trzecim, ale o tym niżej) zostały wydane w latach 2003 – 2008. Spółką twórczą w tym okresie byli Bob de Groot, nieobcy serii brukselski scenarzysta oraz Michel Rodrigue, często współpracujący z tym pierwszym, lyoński rysownik. Komiks, który otrzymujemy, kontynuuje misję opowiadania serii szpiegowskiej o mocnym zabarwieniu humorystycznym. Każda historia to zagadka detektywistyczna z lekkim dreszczykiem, przy której rozwiązaniu emerytowany pułkownik musi się nie lada natrudzić.
By Jove
Bardzo ciekawym dodatkiem, nieco niekompletnym, ale zawsze, są dwie strony pokazujące, w jaki sposób zmieniał się Clifton w podejściu rysowników. W tym miejscu wjeżdża chronologia, którą Egmont nieco zaburzył. Okazuje się bowiem, że polski wydawca zaczął wydawać od środka, a tomy, które otrzymaliśmy, powinny nosić numerki odpowiednio 4, 5, 6. Edycyjnie z warstwy graficznej usunięto tylko numerek, który w linii wydawniczej Wydawnictwa Lombard wpasowany był zgrabnie w literkę O na okładce. Na egmontowych wydaniach numerków brak. Oczywiście w niczym to nie przeszkadza. Zaznaczyć też trzeba, że każdy tom spokojnie można czytać bez znajomości pozostałych.
Angielski… humor
Nienaganne maniery, zamiłowanie do motoryzacji, piękne kobiety i ogromna chęć rozwiązywania kryminalnych zagadek. Obok Cliftona spokojnie można by postawić agenta 007, choć gdyby usunąć szybkie samochody i cofnąć wskazówkę o kilka lat, do opisu pasowałby ktoś jeszcze. De Groot podchwyca pomysł i popycha historię o tytule Elementarne, mój drogi Cliftonie w stronę prozy fantastycznonaukowej. Stajemy na progu podróży w czasie, a nasz bohater poznaje pomocnika słynnego detektywa i przenosi się do czasów, w których grasował Kuba Rozpruwacz.
Język angielski, jak każdy język będący w użyciu, ulega ciągłej ewolucji i deformacjom. W historii zatytułowanej Irlandzka przygoda autorzy lekko dali do zrozumienia czytelnikom, że mieszkańcy Wielkiej Brytanii z różnych regionów kraju mają czasem lekkie problemy, aby się zrozumieć. Każdy, kto kiedykolwiek próbował się porozumieć po angielsku ze Szkotem albo Irlandczykiem w pełni to zrozumie. Zresztą mamy podobny problem z góralami, czy Ślązakami, o Łemkach nie wspominając.
Słowo skauta
Clifton to nie jest seria jakichś wysokich lotów, nie ma tu jakichś spektakularnych fajerwerków. Nie można jej jednak odmówić sympatyczności, a przyznać należy, że kilka razy nawet parsknąłem ze śmiechu. Żarty opowiadane są w dystyngowany sposób, często opierając się na zabawnych sytuacjach w slapstikowym stylu. Moja dusza „komplecisty” ma nadzieję na wydanie trzech wcześniejszych tomów. Mam też nadzieję, że Zidrou z Turkiem uzupełnią zeszyty na siódmy tom. Egmoncie, czekam na Twój ruch, bo do serii chętnie jeszcze wrócę.
Sylwester
Dziękuję Wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji.