Lucky Luke. Daltonowie i zamieć
Z czym kojarzą Wam się westerny? Dla mnie osobiście w opowieści tego typu musi być przynajmniej jeden poganiacz bydła, dosiadający wspaniałego wierzchowca i noszący przy pasie parę świecących koltów, najlepiej kalibru .45. Patrzę do przeczytanego ostatnio komiksu z serii Lucky Luke. Daltonowie i zamieć i trzy razy odhaczam listę. Lucky Luke – jest, Jolly Jumper (tudzież Wesołek) – jest, para pistoletów – jest. Jak jest jasna strona, to powinna być i ciemna. Bracia Daltonowie stawiają się w szeregu i szczerzą krzywe zęby. Co jeszcze? Patrzę za okno i zima. Co prawda prędzej z Dzikim Zachodem kojarzą mi się raczej gorące pustynie albo parne stepy, ale i tam czasem pada śnieg. Wystarczy popatrzeć na tarantinową Nienawistną Ósemkę albo Zimę Wilków z serii Szósty Rewolwer (więcej TU). Sprawdzam w Lucky Luke’u i JEST!
Kowboj szybszy od własnego cienia pojawił się po raz pierwszy na Dzikim Zachodzie w 1946 roku. Tak, strasznie stary piernik z tego rewolwerowca. Autorem i twórcą postaci był Morriss (a właściwie Maurice De Bevere), belgijski rysownik i scenarzysta. Mimo autokratycznej pozycji w serii Lucky Luke w 1955 oddał funkcję tworzenia fabuły innemu znanemu twórcy komiksów. To właśnie wydarzenia wymyślone przez René Goscinnego napędzają zimowy odcinek Lucky Luke’a. Daltonowie bynajmniej nie wyjeżdżają na ferie, ale współtwórca Asterixa i tak wysyła ich daleko na północ. Do Kanady.
Fabuła Lucky Luke’a, czy to serialu, czy komiksu, opiera się na tym samym schemacie. Bracia Daltonowie, kaprawe typy, uciekają z więzienia. Ich tropem rusza najszybszy strzelec na Dzikim Zachodzie. Łobuziaki łobuzują i wymyślają coraz to nowe uniki, jak nie wpaść ponownie w ręce prawa. Oczywiście wszystko nadaremno, bo i tak w końcu zostają dogonieni, schwytani i osadzeni za murami zakładu karnego. Tu trzeba się nieco wykazać, aby prosta konstrukcja znów zadziałała, śmieszyła, może nawet czymś zaskoczyła.
Daltonowie i zamieć to 22. tom serii, René Goscinny nie wynajduje kuli śnieżnej (patrz okładka), ale dobiera tak mniejsze elementy, że człowiek aż chce przeczytać tę samą historię jeszcze raz. Z wyczuciem stawia akcenty w miejscach, w których do tej pory nikt się nie zatrzymał. No bo po co strażnicy mają się uganiać za gangiem braci, skoro i tak w końcu zjawi się Lucky Luke i ich złapie? Albo po co wykuwać cztery otwory w murze, skoro wystarczyłby jeden (ale już tak dobrze by to w kadrze nie wyglądało, prawda?). I przecież wszyscy wiedzą, że Avarell to idiota, ale nadal schowanie go za takim przydomkiem działa niczym peleryna niewidka i mija sporo czasu, zanim ktoś połączy fakty. Jednocześnie nowe imię jest pretekstem do wielu żartów i gier słownych.
Lucky Luke to kolejna komiksowa seria po Smerfach, którą znam głównie dzięki animowanemu serialowi. Podobnie też jak z Peyo, tak i kreska Morrissa jest tak esencjonalna, że kreskówka wygląda dokładnie tak jak komiksowy pierwowzór. Nie ma więc szoku, nie ma zaskoczenia. Wszystkie postacie wyglądają prawilnie. Daltonowie po równo są brzydcy (od najniższego do najwyższego), Lucky Luke wygląda zawadiacko, Golly Roger olśniewa swoją złotą grzywą, a Bzik (najgłupszy pies świata) odpycha, jak to kundle mają w zwyczaju.
Jak bohaterowie i antybohaterowie poradzili sobie w odmiennym środowisku? Z jednej strony nie ma się co obawiać zmiany klimatu. Zima nie jest taka zła. Jak zawieje, to i zamiecie. Tylko trzeba uważać, aby nie zinterpretować fonetycznie, jak ktoś Ci powie „gołoledź”. Jednakże co to by był za odcinek Lucky Luke’a, gdyby bohater nie dał Daltonom nauczki. Mimo że na początku nie jest tak łatwo złapać braci, bo podróżują pod przykrywką, a później na terytorium Kanady za element przestępczy odpowiedzialne są władze tamtego kraju, to i tak koniec końców z ulgą wracają za kratki. Zima potrafi być nieprzyjemna, a w lasach może być niebezpiecznie. Zwłaszcza jak na scenę wkraczają wilki (TAK!).
To koniec, nad stepem zachodzi słońce, a samotny kowboj zmierza w jego stronę, podśpiewując swoją ulubioną melodię. Co się dzieje między tomami? No, to jest dobre pytanie. Czy Lucky Luke zdąży odpocząć do następnego odcinka? Co jasne jak słońce, znowu Daltonowie uciekną z więzienia, a rewolwerowiec szybszy od swego cienia ruszy ich tropem. Dopóki jest to tak przyjemna lektura, przy której można się nieco rozchmurzyć, nie mam nic przeciwko.
Sylwester
Dziękuję wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji.