Wojownicze Żółwie Ninja. Tom 3
Trójka to w Piśmie Świętym liczba boska oznaczająca perfekcję. Czy Wojownicze Żółwie Ninja. Tom 3 to komiks doskonały? O, nie! Niestety. Formuła wydawania po trzy zeszyty nie sprawdza się od początku, ale tym razem osiąga apogeum fiaska (tak mi się wydaję na tę chwilę, bo jak będzie dalej to nie wiem).
Co w artykule?
Co w środku?
I czemu jest źle? Ano, po przestudiowaniu spisu treści, okazuje się, że fan żółwików otrzymuje tym razem tylko jeden zeszyt, #6 głównej serii. Pozostałe dwa to odpryski napisane przez Briana Lyncha, skupiające się na wybranym bohaterze. Jak mniemam, wszystkich zeszytów pobocznych będzie cztery, tak aby każdy żółwik dostał swój. Gdyby Amber nie podzieliło pierwszego, oryginalnego wydania zbiorczego na sześć tomów, dodatkowe zeszyty stwarzałyby przestrzeń, dawałyby możliwość zaczerpnięcia oddechu między dynamicznymi zeszytami serii głównej. A tak, można czuć się oszukanym. A jak ktoś dzieli cenę okładkową przez liczbę stron to już w ogóle. Znowu takiej kompletnej klapy nie ma. W końcu chcieliśmy dostać przygody żółwi ninja i je dostaliśmy prawda?
To który żółw jest Twoim ulubionym?
Trudne pytanie, co? U mnie minimalnie wygrywa Rafael, a to głównie przez kolor opaski (tak, wiem, że w komiksach wszystkie żółwie miały takie same) i sai, które Kevin Eastman zapożyczył od Franka Millera i jego Elektry. Żółw w czerwonej bandanie miał też kozacki cios z poświęceniem w grze arkadowej. No i jest najbardziej zadziorny i charakterny, a ja takich urwisów lubię. To właśnie Rafael dostaję pierwszą poboczną historię, co właściwie wiele nie zmienia, bo i tak do tej pory włóczył się tylko z Caseyem. Pojawia się też Alopex, w sumie to nie wiem kto to, ale zdaje się, że całkiem ważna postać poboczna.
Drugi na linii strzału jest Michelangelo, co tworzy dynamiczną huśtawkę nastrojów od wściekłości do żartobliwości. Historia żółwia w pomarańczowej bandanie, władającego nunczako podszyta jest leciutko gorzkim smakiem wyobcowania najbardziej rozrywkowej jednostki z całego składu, co jest miłym zaskoczeniem, bo spodziewałem się raczej odcinka o jedzeniu pizzy.
Dzięki pobocznym zeszytom możemy bliżej poznać poszczególnych członków drużyny, ale pod względem fabularnym całkowicie można je sobie odpuścić. Leciutko zdradzane są pojawienia postaci pobocznych takich jak Shreder, Rocksteady, czy Bebop (choć akurat Ci dwaj pojawiają się w swojej ludzkiej postaci). Tyle że w przypadku, gdy zabiera to 2/3 tomu to po lekturze odczuwa się niedosyt równy z odejściem od stołu głodnym.
Kolejne narodziny
Kevin Eastman po przeprowadzce zółwików do IDW (wcześniej Mirage i Image), postanowił trochę historię unowocześnić. W szóstym zeszycie serii sporo klocków wskoczyło już na swoje miejsce i wyjaśniło się, czemu miała służyć historia o ojcu i jego czterech synach, rozgrywająca się w czasach feudalnej Japonii (w poprzednim tomie, zajrzyj TU). Co prawda, mam mocno mieszane uczucia, do tego w jaki sposób autor wiąże czaderskie mutanty z samurajską tradycją, teraźniejszość i przeszłość, nastoletnich wojowników i reinkarnacje zabitej przed wiekami rodziny, ale co mi tam. Niech mu tam będzie. W końcu to (współ-) twórca tych postaci, więc mu wolno. Chyba.
Gdzie kucharek sześć
Wojownicze Żółwie Ninja. Tom 3 to komiks może nie tyle nierówny graficznie, ile uderzający na zupełnie różnych poziomach. Nie ma co się dziwić, za każdy zeszyt odpowiedzialny jest inny artysta. Franco Urru stworzył Rafaela nowocześnie i realistyczne, ale już Andy Kuhn podszedł do Michelangela z bardzo umowną kreską i cieniami przywodzącymi na myśl Mike’a Mignolę. Dopiero Dan Duncan zamyka tom w dobrze znanym z wcześniejszych zeszytów dynamicznym stylu, tylko tym razem brakuje mi trochę rozkładówek.
Okładki do zeszytów pobocznych stworzył David Petersen, zwłaszcza ta do Rafaela (czy Raphaela, tłumacz nie może się zdecydować) wyszła mu całkiem nieźle. Znowu całkiem nieźle wypada Dan Duncan, ale grafika, która znalazła się na twardej oprawie, a którą stworzył Rob Guillory (najbardziej znany z pracy nad serią Chew), bije pozostałe na łopatki. Z jajem, z charakterem, w swoim stylu. Przyjemnie i kunsztownie.
Wojownicze Żółwie Ninja. Tom 3 i na pewno nie ostatni
Nadal trzymam kciuki za polskiego wydawcę. Nie mam wątpliwości, że pierwsze sześć tomów Wojowniczych Żółwi Ninja prędzej, czy później pojawi się na rynku. Pewnie najlepiej byłoby poczekać i przeczytać wszystkie na raz. Czytając po trzy zeszyty, można popsuć sobie przyjemność z lektury. Nożyczki odstraszyły wielu czytelników już przed pierwszym tomem. Trzeci tom potwierdza, że wydawnictwo nie podjęło zbyt dobrej decyzji, ale jak mówi klasyk, co zrobisz, jak nic nie zrobisz.
Sylwester
Dziękuję wydawnictwu Amber za udostępnienie egzemplarza do recenzji