Sandman. Uwertura – czy prequel dorównuje właściwej serii?
Sandman. Uwertura to opowieść wydana wiele lat po publikacji regularnego cyklu, za którą ponownie odpowiada Neil Gaiman. U nas ten tytuł wydano bodajże po raz drugi, w przerwie między reedycją 7 a 8 tomu oryginalnego cyklu o Władcy Snów. Czym zatem jest Uwertura i czy dorównuje właściwej serii?
Jestem dużym entuzjastą Sandmana. Przygody Morfeusza poznałem dopiero w zeszłym roku za sprawą wyżej wspomnianych wznowień wydawanych przez wydawnictwo Egmont. Nadrabiałem serię jednym ciągiem i przez chwilę nie czułem ani chwili znużenia tym cyklem, nawet jeśli gdzieniegdzie nadgryzł go ząb czasu. Ta opowieść to przede wszystkim niesamowite pomysły, wykorzystujące mity, prawdziwe wydarzenia, i… świat superbohaterów DC (jakby nie patrzeć jest to część tego uniwersum, nawet jeśli autor korzysta z niego raczej okazyjnie), a Neil Gaiman jak mało kto potrafi to wszystko połączyć w zgrabną całość. To, co motywowało mnie do czytania to przede wszystkim umiejętnie rozpisane sylwetki tych wszystkich nieśmiertelnych istot. Z jednej strony widzimy tu wielkie, nieskończone byty, posiadające bezgraniczną władzę w swoich światach, z drugiej zaś każda z tych person posiada swego rodzaju ułomności, dzięki czemu perypetie Nieskończonych zyskują i angażują podczas czytania.
No dobra, napisałem swoją mini laurkę na temat oryginalnej serii, ale jak się ma do tego wszystkiego Sandman. Uwertura? Jest to prequel, mający również za zadanie stanowić swego rodzaju uzupełnienie tego, co zaprezentował Neil Gaiman ze swoją załogą 30 lat temu. Oczywiście przy tego rodzaju przedsięwzięciu wielu zarzucało autorowi perfidny skok na kasę i odcinanie kuponów, niezależnie od jakości, jaką finalnie prezentuje ten tytuł.
Akcja dzieje się kilka lat przed fabułą z pierwszego tomu, a skala wydarzeń prezentowanych przez autora przekracza znacznie to, co dostaliśmy wcześniej. Jest to bowiem opowieść o wyprawie Morfeusza, która ma na celu zapobiec końcu świa… wróć, wszechświata. W czasie swojej podróży Władca Snów będzie prosił o wsparcie swoje rodzeństwo, rodziców, a nawet gwiazdy (tak, dobrze czytacie). Na początku opowieści czytelnik jest świadkiem osobliwego zebrania, w którym to Sen dyskutuje ze swoimi wcieleniami z innych wszechświatów, a ów spotkanie jest kluczem otwierającym drzwi do kolejnych wydarzeń.
Podczas czytania bardzo szybko poczułem się jak w domu, ponieważ w pewnych elementach Sandman. Uwertura jest czystym uosobieniem tego, czym był pierwotny cykl. To wciąż opowieść o boskich istotach, które pomimo swojej potęgi przejawiają irracjonalne działania, mające daleko idące skutki. Autor zdecydowanie jest daleki od idealizowania swojego bohatera, odziera go z nieomylności i stawia przed nim wyzwania, które będą dla niego bolesną lekcją przetrwania. Bije również od tej historii nawiązaniami do tego, co znamy, a Gaiman wciąż potrafił zachować ducha tamtych opowieści. Nie znaczy to jednak, że ten tytuł to jedynie festiwal odniesień, albowiem autor zadbał o to, abyśmy dali się miejscami zaskoczyć. Myślę, że nawet najwięksi krytycy pomysłu na ten komiks przyklasną niektórym kadrom.
Nawet jeśli dla co niektórych treść będzie niestrawna i mało przekonująca, a fabuła będzie skręcała w niewłaściwe rejony, to jest jeden element, który powinien wywołać na niejednym miłośniku komiksu ogromne wrażenie. Mowa tu o wkładzie rysownika J.H. Willliamsa III, który dwoi się i troi, by za pomocą swoich prac uczynić narrację Gaimana niesamowitą. Jego styl idealnie komponuje się z założeniami scenarzysty, a te wszystkie międzygwiezdne i wielowymiarowe koncepcje kipią od kreatywności, która wylewa się z tych kadrów. Powiem nawet więcej, gdzie nie wyrabia fabuła, tam Willliams III z kolorystą Dave’m Stewartem nadal wykonują należycie swoje zadanie. Powraca również Dave McKean, który tak jak 30 lat temu odpowiada za okładki poszczególnych zeszytów, tym razem współpracując z wyżej wymienionym rysownikiem. Co tu dużo mówić, wygląda to fenomenalnie, wystarczy tylko spojrzeć na okładkę reedycji na potrzeby DC Black Label. Po prostu cudo!
Wspomniałem o pewnych zagrywkach w fabule, które niespecjalnie wzbudziły mój entuzjazm, także już tłumaczę, w czym rzecz. Otóż pod koniec tej epickiej opowieści miałem wrażenie, że Gaimanowi nie starczyło pary na jakieś sensowniejsze rozwinięcie tego skryptu, a nasz główny bohater załatwia swój problem wręcz ekspresowo, a przynajmniej takie miałem wrażenie. W każdym razie stawka pod koniec strasznie siada i wydaje mi się, że aby scenariusz o takich założeniach mógł wzbudzić więcej emocji, to powinien być rozwinięty jeszcze o tę jakieś dwa zeszyty. To, co dostajemy na końcu, wydaje się być zwyczajnie okrojone, pozbawiona jakiejś wyrazistej puenty.
Czas więc na podsumowanie. Sandman. Uwertura to komiks, który w ogólnym rozrachunku wypada nieźle, ale ciężko go postawić obok oryginału, jeśli chodzi o jakość scenariusza. Pomimo faktu, że jest to prequel, zalecałbym sięgnąć po niego jak już skończycie główny cykl o Morfeuszu. Ten tom bowiem to całkiem niezłe uzupełnienie z fantastycznymi rysunkami, które w mojej opinii mocno podbijają końcowe wrażenia. Przy tym wszystkim jednak trzeba oddać Neilowi to, co Gaimanowe, ponieważ cały czas potrafił zawrzeć na niektórych kadrach wszystko to, za co uwielbiamy perypetie jednego z Nieskończonych.
Scenarzysta: Neil Gaiman
Ilustrator: J. H. III Williams
Tłumacz: Paulina Braiter
Wydawnictwo: Egmont
Seria: Sandman
Format: 170×260 mm
Liczba stron: 240
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Druk: kolor