ZOO wymarłych zwierząt. Tom 1

ZOO wymarłych zwierząt. Tom 1

Mocno zaintrygował mnie ten tytuł, niestety komiksem ZOO wymarłych zwierząt. Tom 1 zawiodłem się niczym Haaland rozdaniem nagród na zeszłorocznej gali Złotej Piłki. Pomysł świetny, mógłby wyjść z tego trochę młodszy park jurajski, a wyszło niestety coś innego…

Po pierwsze – edukować

Na końcu można znaleźć pogrubione takie zdanie: „… codziennie każdy z nas powinien dbać o ochronę przyrody i być odpowiedzialnym konsumentem”. Całkowicie się z tym zgadzam, człowiek jak na inteligentne stworzenie zachowuje się bardzo głupio, niszczy środowisko naturalne i zachowuje się destrukcyjnie nawet w prostych sprawach, takich jak wrzucenie plastikowej butelki do kosza na śmiecie. Niezmiennie szokuje mnie, gdy widzę śmiecie leżące pięć metrów od śmietnika. Praca u podstaw, nawet zachowanie jednej jednostki ma znaczenie.

ZOO wymarłych zwierząt. Tom 1

Cazenove i Bloz biorą pod lupę konsekwencje ludzkich zachowań, pokazując gatunki zwierząt, które w wyniku różnych działań wyginęły. Kłusownictwo, działalność przemysłowa i wydobywcza, wojny, sztuczna migracja gatunków, czy przemiany krajobrazu, a to tylko niektóre przykłady. Ludzie nie patrzą na nic, robią, co chcą i jak im się to podoba.

Konstrukcja wyliczanki

Przedstawianie poszczególnych gatunków odbywa się na jednej, góra dwóch planszach, na początku komiksu poznajemy Deborę, która dostaje się na staż weterynaryjny do ZOO wymarłych zwierząt, a więc poznajemy ogród razem z bohaterką. Także sami widzicie, że przygoda tu pokazywana nie ma nic wspólnego z filmowym widowiskiem, raczej ma charakter badawczy i ledwie maskuje wykonywaną wyliczankę gatunków i podawanie najważniejszych informacji.

ZOO wymarłych zwierząt. Tom 1

Bloz (czy tak naprawdę Jean-Christophe Grenon) kreśli ten komiks w typowy sposób dla frankofońskiego humoru. Obła kreska, wyolbrzymione cechy charakterystyczne, no niby ma to swój charakter, ale oryginalności to nie za bardzo. Plansze w większości dzielone są na osiem kadrów (znowu zaczynam ziewać), choć zdarzają ilustracje na całą stronę, ale są takie nijakie, że nie robią na mnie większego wrażenia.

Śmieszne…

Tak samo, jak warstwa graficzna, zupełnie nie trafia do mnie humor i to chyba największa wada tego komiksu. Podejrzewam, że gdyby autor mnie rozśmieszył, choć kilka razy, wszelkie inne minusiki tego albumu przestałyby mieć znaczenie. Podsunąć stażystce do zebrania listę owoców, które już nie istnieją? Boki zrywać. Szukanie na drzewie nietoperzy grzebiących w ziemi. Tja. Podejrzenia choroby wypławiania sierści, bo Kwaggi nie miały pręgów na całym ciele. Mhm.

Oznaczenie jamy dla niedźwiedzia jaskiniowego, tak aby zwierzak nie bał się, że wejdzie do niewłaściwej toalety. No, pękam ze śmiechu. Remedium na chorobę dla żab arlekinów w postaci rękawiczek zrobionych na drutach. Oj, tak. Nie żyję. Uśmiechnąłem się tylko przy zdziczeniu Fiony w wiwarium i z gagu ze śmiejącą się Sowicą Białolicą. Chętnie trzymałbym takiego ptaka w domu i opowiadał mu kawały.

ZOO wymarłych zwierząt. Tom 1

Okazuje się też, że człowiek ma jeszcze jeden destrukcyjny wpływ na zwierzęta. Ja rozumiem, że trudno byłoby rozróżniać gatunki, gdyby wszystkie nazywały się „stworzenie boże”, ale momentami nazwy są tak głupie (i to dosłownie, bo „dodo” pochodzi od portugalskiego „doido”, czyli głupi). No naprawdę, ktoś powinien być ukarany, za nazwanie lemura „tretretretre”, czy tam „tratratratra”, tudzież hawajskiego ptaszka „O’O’A’A” (czyli coś w stylu podlaskiego określenia na samolot). Taka krzywda, jak nazwać syna Januszkiem (kiedyś), lub Brajankiem (teraz).

Lekko rozczarowujące jest też to, że w żaden sposób nie wyjaśniono, w jaki sposób udało się założyć tak specyficzny ogród zoologiczny. Ja wiem, że science fiction w wytłumaczeniach ślizga się na krawędzi bełkotu, ale czasami udaje się twórcom wymyślić jakąś zgrabną teorię, choćby tak jak w Parku Jurajskim. Wiemy tylko, że zwierzęta w tym specyficznym ZOO są czyste genetycznie, nie tak jak np. żubry, czy tarpany, które zobaczycie w polskich parkach.

Podkreślany jest też oczywisty, destrukcyjny wpływ człowieka, ale brak jakiejkolwiek próby złapania balansu, bo przecież zwierzęta wymierały na długo przed pojawieniem się, tzw. rozumnej rasy. Być może wymagam za dużo od ekologicznej książeczki dla dzieci, ale wzbudzenie winy za grzechy dziadków to jednak dla mnie trochę mało.

Scenarzysta: Christophe Cazenove

Ilustrator: Bloz

Tłumacz: Maria Mosiewicz

Wydawnictwo: Egmont

Seria: ZOO wymarłych zwierząt

Format: 215×290 mm

Liczba stron: 48

Oprawa: miękka

Druk: kolor

Share This: