Mitologia dawnych Słowian. Opowieść graficzna
„Mitologia dawnych Słowian” z podtytułem „opowieść graficzna”, czyli komiks, który sięga do wierzeń Słowian wschodnich, częściowo też na terytorium Polski u Polan, Wiślan, a nawet na południu, czyli na Bałkanach, do czasów chrystianizacji, czyli X wieku. Tyle się mówi o mitologii greckiej czy nordyckiej, więc trochę smutno, że nie mówi się o historii naszego terytorium.


Kiedyś to było
No, to dopiero tryb turbo do „kiedyś to było”. W sumie można powiedzieć, że sięgamy czasów, w których Polska nie istniała, przynajmniej administracyjnie, a więc chrystianizacja spokojnie może być odbierana jako formowanie naszego kraju. Niemniej na pewno są tacy, którzy z rozrzewnieniem wyobrażają sobie, jak wyglądałby nasz kraj bez kościoła. Po co nam wierzenia hierarchizowane pod Rzym, skoro mieliśmy własnych bogów. Na Peruna, posłuchajmy, co ma do powiedzenia autor.


Czy do debiutu można podchodzić z taryfą ulgową? Odpowiedź jest dosyć złożona, bo z ciężkim sercem podcina się komuś skrzydła, zwłaszcza jeśli ma szansę na ich rozwinięcie. Nie każdemu udało się za pierwszym razem, choćby Lemmy, który zanim zawojował świat z Motörhead, miał już za sobą wieloletnią, choć raczej poprawną karierę muzyczną. Za to taki Korn z buta wybił bramy showbiznesu swoją debiutancką płytą i z miejsca wyznaczył nowe standardy w ciężkim graniu. Nawet na naszym rynku komiksowym można wymienić udane debiuty, do których „Mitologia dawnych Słowian” raczej nie dołączy, choć nie oznacza to jeszcze, że jest to komiks niewarty uwagi.
Graficznie intrygujące
Na uwagę zasługuje zwłaszcza warstwa graficzna, choć niestety nie po całości. Są słabsze momenty, ale są też miejsca, w których oko otwiera mi się szerzej. Jak choćby pierwsza strona pokazująca metaforycznie stworzenie świata. Pustka ziejąca czernią i oto pojawia się ona. Matka wszystkiego życia. Ojciec Niebo świetnie wygląda, obleczony w swój rozgwieżdżony płaszcz, ale nieco planszę psuje pomarańczowo-żółte Słońce. Jeszcze jestem w stanie to przecierpieć, wszak mówimy o mitach, nie o fizyce, ale gdy purpurowe niebo przecina błyskawica fonetyzowana przez „trach” i „bummmmmm”, to jednak coś we mnie pęka.


Za to całkiem przyjemnie wypada dla mnie liternictwo, wyglądające na siermiężną pracę cienkopisem. Trochę chałupniczo, ale ma to swój klimat. Pasuje do dobrze dobranego papieru. Na kredzie ten komiks wyglądałby dużo gorzej, a tak prezentuje się całkiem przyjemnie.
Mity wpadające w pośpiechu
Właściwie można podzielić całość, wcale niezbyt długiego, bo 65 stronicowego komiksu (niby A4, ale jednak zawsze) na kilkustronicowe epizody pokazujące poszczególne mity. Pojawia się Weles, którego trochę niż bardziej kojarzę. Jest Jarzyło i Justrza, rozdzielone w dzieciństwie bliźniaki, a koszyk z niemowlęciem płynący swobodnie po rzece pobrzmiewa innymi opowieściami. „A gu gu” zresztą też brzmi znajomo. Całkiem nieźle wypadają kradzieże, zwłaszcza graficznie. Raz nektaru dającego bogom nieśmiertelność. Za drugim razem kradzież słońca ogromną łyżką. Nastaje ciemność i siać i orać trzeba w totalnych ciemnościach.
Świetnie wypada Wodosyn, do czasu gdy próbuje odciąć głowę potężnej żmii. Tak wymierzone cięcie toporem raczej nikomu by krzywdy nie wyrządziło, chyba że samemu machającemu wybiłoby bark. Uśmiechnąłem się przy raczej niezamierzonym proroctwie dotyczącym polskiego rynku komiksowego, bo w jednym kadrze pada i „wtem”, i „nagle”.


Brakuje mi trochę redakcji, bo poszczególne mity wpadają w logicznym ciągu, ale pojawiają się raczej w sposób niesygnalizowany. Przydałaby się jakaś zgrabna klamra fabularna, niekoniecznie wprowadzanie poszczególnych postaci poprzez sztywne przedstawianie. Na pewno wprawny scenarzysta coś by wymyślił.
Trochę szkoda, na bank dało się zrobić lepszy komiks, a już opowieść graficzną to na pewno. Nadal nie uważam czasu przeznaczonego na lekturę za czas stracony, kilka elementów w tym komiksie gra i buczy. Próbować dalej? Jak najbardziej, zwłaszcza że pomysł z przedstawieniem słowiańskich mitów nie jest najgorszy.
Scenariusz: Michał Łuczyński
Rysunki: Jacek Lanckoroński
Oprawa: Miękka
Format: 210×297 mm
Liczba Stron: 65
Wydawnictwo: Poligraf
Egzemplarz udostępniony do recenzji










