Chew. Tom 1: Przysmak Konesera
Tony Chu jest prawie zawsze głodny i prawie nigdy nic nie je. Tony Chu jest cybopatą. To znaczy, że gdy odgryzie kawałek jabłka, w jego głowie pojawi się świadomość tego, na jakim rosło drzewie, jakich pestycydów użyto, aby je opryskać i kiedy je zerwano. Może też zjeść hamburgera i doświadczyć zupełnie innej wizji. Jedyną potrawą, po której Tony Chu nie doznaje paranormalnych odczuć, są buraki. Tony Chu zjada dużo buraków – w ten sposób zaczyna się jeden z najoryginalniejszych i najzabawniejszych komiksów jakie przyszło mi czytać, tj. Chew: Przysmak Konesera. Ten album to prawdziwy frykas dla wszystkich miłośników niekoniecznie zdrowego humoru.
Już na samym początku musimy sobie wyjaśnić, że tego komiksu nie da się brać na poważnie. Chew to specyficzna dawka chorej rozrywki. Tu absurd goni absurd, jednocześnie powodując u swoich miłośników kolejne wybuchy śmiechu. Niekonwencjonalne zagrania i oryginalne pomysły stanowią zarówno o sile, jak i… słabości tego dzieła. Ten smaczny kąsek porównałbym do… krewetek królewskich. Sam je po prostu uwielbiam i mógłbym je pochłaniać kilogramami, ale większość moich domowników czuje na ich widok obrzydzenie („zabierz te robale”). Z Chew jest podobnie – albo zakochasz się w tym szaleństwie albo zniechęcisz się do niego totalnie. Mnie kopnęło dość mocno!
Postapokalipsa dla fanów KFC
Świat przedstawiony w komiksie mógłbym uznać za najdziwniejszą postapokalipsę, jaką do tej pory stworzono. Z powodu pandemii ptasiej grypy zmarło miliony ludzi. W samym tylko USA ponad 20 mln. Aby uniknąć powtórki tej tragedii, rząd USA wprowadził zakaz hodowli i sprzedaży drobiu. Przyzwyczajeni do KFC Amerykanie, pozbawieni smaku ulubionego kurczaka, cierpią prawdziwe katiusze. W sytuacji braku legalnego dostępu do pyszności, zaczyna kwitnąć nielegalny handel, a tajne hodowle kurczaków są więcej warte niż pola kokainy. Gangi przestały interesować się prochami na rzecz udek, skrzydełek i soczystych piersi.
Aby ukrócić ten proceder, władze dały niemal nieograniczone możliwości agentom FDA, czyli Agencji ds. Żywności i Leków. To właśnie ci kontrolerzy jedzenia stali się współczesnymi strażnikami tego chorego świata. Na nic kradzieże, morderstwa i gwałty. Ważne, by kurczaki nie wymknęły się spod kontroli rządzących.
Jednym z takich agentów zostaje właśnie Tony Chu. Były policjant i wręcz fanatyczny zwolennik twardych reguł („prawo to prawo”). Główny bohater trafił do agencji ze względu na swoją wyjątkową zdolność. Cybopatia daje mu fenomenalne możliwości, ale zazwyczaj okoliczności w jakich z niej korzysta są co najmniej obrzydliwe. Skoro potrafi poznać przeszłość rośliny jedząc owoc, to co się stanie gdy spróbuje ludzkiego mięsa? A co jeśli to nie jest świeże? W takich chwilach nie tylko jego żołądek wywraca się na drugą stroną.
Patologiczna fascynacja
Pierwszy kontakt z tym komiksem był wyjątkowy. Początkowe zeszyty wywarły na mnie niesamowite wrażenie. Spróbowałem czegoś nowego i koniecznie chciałem więcej. Niezasycony głód kazał mi pożerać kolejne kadry, które jednak… powoli traciły na smaku. Sam nie wiem dlaczego. Może pierwsze starcie z kanibalami było dla mnie szokiem, który wraz z dalszą lekturą zaczął przemijać? Prawda jest taka, że tom zaczyna się dużo lepiej niż kończy.
Momentami odnosiłem wrażenie, że forma przerastała treść, a absurd przeradzał się w coś niezrozumiałego, we fragmenty które niewiele wnosiły do fabuły. Gdyby nie kilka ostatnich planszy pewnie zastanawiałbym się, czy sięgnę po drugi tom. Dzięki nim mam pewność, że to zrobię. Tej jednej akcji udało się uratować ciągłość fabularną, której przez pewną chwilę mi brakowało. Czytałem, a w głowie kłębiła się myśl „no dobra, fajnie to żre, ale po co?”.
Krwawa sałatka
Szalonej fabule towarzyszy totalnie zwariowana, mocno karykaturalna kreska, uzbrojona w kreskówkowe kolory. Rob Guillory to stosunkowo młody artysta (rocznik ’82), pochodzący z Luizjany w USA. Muszę przyznać, że do czasu Chew nie słyszałem o nim ani słowa. Jego styl określiłbym jako krwawą, wypaczoną wersję tego, co serwował nam kiedyś Cartoon Network. Pomieszane proporcje, wesołe kolory, totalnie przerysowany świat. Tu nawet najbrutalniejsze akty przemocy wyglądają jak z bajki dla dzieci. Bawi nie tylko słowo, ale i obraz. Niestety czasem sfera wizualna mówi czytelników nieco za dużo, jest zbyt dosłowna, co bardziej wyczuleni mogą odebrać za obrazę ich inteligencji.
Koniec końców trudno nie zgodzić się z tezą, że oprawa graficzna dobrze współgra ze scenariuszem. Kreska skutecznie odzwierciedla karykaturalny świat, który zaserwował nam John Layman. Podejrzewam, że przy bardziej realistycznych rysunkach całość straciłaby na uroku, a zamiast salwy śmiechu mogłaby wywoływać wymioty. Tak przynajmniej już na pierwszy rzut oka wiemy, że mamy do czynienia z żartem. Dobrze, że zabawnym.
Ugryź sobie
Oryginalne, szalone pomysły, cięte dialogi i niekonwencjonalne zachowania sprawiają, że warto dać szansę Chew. John Layman napisał komiks, który z całą pewnością wyróżnia się na tle setek innych tytułów, co potwierdzają choćby 2 nagrody Eisnera i 2 nagrody Harvey’a. Sięgając po to dzieło, musimy jednak być pewni, że jesteśmy gotowi na czytanie obrzydliwej komedii sensacyjnej. Całe szczęście, że jest ona także obrzydliwie dobra.
Mariusz Basaj
PS. Dziękujemy księgarni bonito.pl za udostępnienie egzemplarza do recenzji.