Batman Mroczny książę z bajki
Batman Mroczny książę z bajki to zderzenie europejskiego światka komiksowego z amerykańskim. Skrajnie mainstreamowa postać, przemielona przez niezliczoną ilość rąk, tym razem ulepiona przez kogoś ze Starego Kontynentu. W dodatku jako jedynego odpowiedzialnego, bo autor sam sobie tutaj sterem, żeglarzem, kolorystą. Umówmy się, głównie to przyciągnęło większość odbiorców, przynajmniej tych, którym robi różnicę kto Batmana, a nie tylko czy Batman. Ciekawość, jak wypadła wersja „made in EU”.
Batman Mroczny książę z bajki międzykontynentalnej
Enrico Marini to zrodzony na szwajcarskiej ziemii Włoch – czy można było dobrać bardziej europejskiego Europejczyka, tak okiem Amerykanów (ich okiem, bo to oni się do Mariniego zgłosili). Sam też chciałem sprawdzić gacka nieco bardziej „po naszemu”, więc w to mi graj. Rzecz się dzieje, na szczęście, poza jakimkolwiek kontinuum z fabryki DC. Pełna swoboda, toteż sobie chłopak nie żałował. Własna wersja kostiumu, batmobilu, kreacja Jokera, Harley Quinn, Catwoman, Killer Croca, komisarza Gordona, oczywiście też Gotham (nie, Alfreda nie da się zrobić inaczej). Tu tatuaż, tam żarcik włożony w usta. Zabawa dla autora niewątpliwie przednia, zanurzyć się na jakiś czas w tych miejscach, wejść w te postacie, które od dawna się zna, przerobić wedle własnego gustu. Świetnie, na zdrowie, a do tego i nam się przyjemnie ogląda, tym bardziej że plansze są malowane. Mariniego możesz znać raczej z Orłów Rzymu, Skorpiona, ewentualnie z Cygana, albo ostatecznie z Drapieżców, za których dodruk bym się nie pogniewał. Graficznie album stoi wysoko, wyżej na pewno niż fabularnie. Nie żeby scenariusz kulawy, po prostu rysunki to jest to, co z dwójki składników oceniam lepiej.
Superbohater (jak) malowany
Batman Mroczny książę z bajki nie zamieszkał skrajnie odmiennego Gotham. Miasto jest kanonicznie ponure, zepsute, jakieś takie zadymione, miejscami przerdzewiałe, zaśmiecone, pełne strzelistych, masywnych budowli, po części w posiadaniu Wayne’a i pozostałych obrzydliwie bogatych, a po części w brudnych łapskach złoczyńców, do tego oczywiście noc trwa tam około dwadzieścia godzin przez okrągły rok, co by się gacek nie nudził pośród zastępów oprychów. Marini oddał ducha miejsca doborem posępnych kolorów farb, przegięciami w perspektywie przy akcentowaniu monumentalności architektury i ogólnej wyrazistości, pełnokrwistości wizji. Joker jest krzykliwy, gęby bandziorów paskudne, rezydencja Bruce’a ocieka luksusem, a brudne zaułki są cholernie brudne. Poziom detali jest wysoki, nie tylko w przypadku pierwszoplanowych postaci, ale też epizodystów. Zdecydowanie zapadły mi w pamięć co większe kadry z miastem widzianym z lotu ptaka, jedna poważniejsza potyczka, gdzie słowa ustąpiły miejsca dosłowności obrazów i konkretne kolorki – jadowity fiolet i zieleń – stanowiące znak rozpoznawczy Jokera. Naprawdę porządne, wymowne i klimatyczne rysunki, Europejczyk-Wybraniec DC postarał się od początku do końca, co szczerze cenię.
Ładny, ok, ale o czym?
W tym komiksie jest też oczywiście fabuła, nie zapomniałem. Nie są to jakieś wyżyny, ale też marudzić nie ma co. Może się Marini bał przekombinować, może się skupił na zabawie w swoje własne wersje bohaterów i miejsc, a może po prostu chciał czegoś typowo batmanowego, takiego evergreen, zawsze w modzie, bez szansy na skuchę. Czyli? Nietoperz versus Joker. Ganianina, zdobywanie informacji, kradzieże, strzelaniny, bójki, zagadki. No, nic, czego ogółem nie było. Różnica tkwi w szczegółach: Batman Mroczny książę z bajki zasadza się na takim pomyśle, jakoby Bruce spłodził potomstwo, a Joker to potomstwo porwał i szantażował Bruce’a. Czytałem, nie powiem, w oczekiwaniu jak to się skończy, a nie kiedy wreszcie. Bez otwierania ust z niedowierzania, czy z zachwytu. Kilka całkiem zabawnych scenek, składny finał, bez niedosytu. Polecam, jeśli wiesz kim jest Batman i chcesz przeczytać przyjemny wizualnie, gustowny wręcz album o nietoperzym detektywie-gadżeciarzu, nie przekombinowany, zrozumiały bez znajomości żadnych innych historii, którego nie będziesz się wstydził postawić na półce jako „książeczki dla dzieci”. Jeśli natomiast szukasz graficznej perełki, wymagającej intelektualnie czy szarpiącej emocje fabuły, albo rewolucyjnego owocu pracy Europejczyka nad amerykańskim bohaterem, to Batman Mroczny książę z bajki nie spełni Twoich oczekiwań. Spełni niewygórowane oczekiwania elegancko narysowanej, odprężającej historii, której geneza stanowi wyłącznie ciekawostkę.
Dziękuję wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego.
Konrad