Batman. Wojna cieni
W zasadzie to nie wiem, czemu to sobie robię. Nachodzi mnie czasem, aby poczytać jakieś przygody obrońcy Gotham, Batman. Wojna cieni do takiego czytania z doskoku zupełnie się nie nadaje. Chyba że ktoś lubi szybkie wybuchy rac z konfetti, które wyglądają na chwilę ładnie, ale później przynoszą myśli, że w sumie, po co to było. No i ktoś to musi wszystko pozamiatać.
Co w artykule?
Szeroko zakrojona rozruba
Co w środku? Batman. Wojna cieni to cross-over, które rozegrało się na łamach serii Batman, Deathstroke Inc. oraz Robin. Całość spięta jest zeszytami Alpha i Omega (początek i koniec – ma to sens) i uzupełniona przez tie-in w postaci War Zone. Do tego wydarzenia prowadzi seria z Uniwersum DC, którą pisał Tynion James IV, a którą przejął Joshua Williamson (więcej tu – klik). Docierają też tu echa z serii Joker. Polowania na klauna (klik2), ale najważniejsze to chyba wiedzieć, co się stało z Alfredem. Można niby przejść ponad tym, ale trzeba sobie zdawać sprawę, że co jakiś czas będą pojawiać się odnośniki. Poza tym Egmont wydaje tylko Batmana, co tam się dzieje na bieżąco u Robina i Deathstroke’a polski czytelnik i tak nie wie, ale Małgorzata Chudziak we wstępie podsumowuje najważniejsze informacje, aby czytelnik nie czuł się zdezorientowany.
O co chodzi? Pomysł jest prosty jak szybki cios w ryja. R’as Al Ghul ginie podczas głoszenia przemówienia, w którym obwieszcza, że zamierza działać dla dobra całej ludzkości. Mimo że wydarzenie jest obstawione przez Batmana i Robina. Jako sprawca, już na miejscu zbrodni zostaje rozpoznany Deathstroke (w jego starym kostiumie, ale nikt się tym nie przejmuje, może nowy ma w praniu). Córka R’asa postanawia się zemścić i szybciej niż zajmuje zebranie myśli, wysyła Ligę Cieni na wojnę. Slade Wilson, czyli Deathstroke ma mocne alibi, ale tym też nikt się nie przejmuje, w związku z czym rozpierducha została rozdmuchana na 335 stron.
Wystarczyło… porozmawiać?
Może i jestem naiwny jak dzieciak wierzący we wróżkę zębuszkę, ale całego konfliktu można było łatwo uniknąć rozpoznając dokładnie sytuację. Gdy wszystko się wyjaśnia już jest oczywiście za późno, konsekwencje działań są zbyt poważne, jedna zemsta podszyta jest inną i prowadzi do następnej. Z całego wiru postaci, które ledwie co kojarzę na dłużej został mi kadr z Black Canary pędzącej na motocyklu i wciskającej kit, że zamierza obejrzeć film, co szybko w dość zabawny sposób sprowadzane jest do parteru.
Najmocniejszą stroną tego komiksu są wątki rodzinne, choć nie brakuje odklejenia od rzeczywistości. Damian, obecny Robin to syn Bruce’a Wayne’a i Talli Al Ghul, co komplikuje konflikt. Batman to kiepski ojciec, suchy i nieporadny, kadr na dachu, przedrukowany na skrzydełkach komiksu nieźle pokazuje pustkę między ojcem a synem. Na domiar złego, zamiast skracać ten dystans, Bruce wypowiada niepotrzebnie bolące i raniące słowa. Później jest to przepracowane, ale po takim dialogu nie zdziwiłbym się, gdyby Robin już się nie odezwał do Batmana. Nadal, zwracanie się do ojca per „ojcze” brzmi nienaturalnie, a próba rozwiązania sporu o prawa rodzicielskie „na pięści” wypada dość komicznie.
Relacje ojcowskie
Ciekawym rodzicem jest też Slade Wilson, który tutaj w pokręcony i nieco bełkotliwy w wyjaśnieniach sposób „odzyskuje” syna. Co prawda przy okazji wyrzuca córkę przez okno wieżowca, a na chłopaka wcale nie czekają wakacje, ale nadal jest to o wiele cieplejsza relacja, niż ta opisana wyżej. Zwłaszcza że Respawn ma za sobą dzieciństwo pełne tortur i nieludzkich eksperymentów.
Graficznie jest olbrzymi rozrzut i najczęściej jednak średnio, z nagromadzeniem najlepszych kadrów w finałowym zeszycie Omega. W pamięci na pewno zostanie mi świetny kadr ze sceny mordu R’as Al Ghula, z headshotem zamkniętym w onomatopeję wystrzału. Jest coś w tych wijących się kreseczkach, które pojawiają się na rysunkach Paolo Pantaleny, ale artysta balansuje na granicy bazgrolenia i czasami przekracza granicę. No i manifestacja mocy sprawcy głównego zamieszania też robi niezłe wrażenie.
Człowiek Nietoperz Williamsona to postać biegająca po wszystkich salonach, a ja chyba wolę jednak, jak Gacek kryje się w mrocznych zaułkach Gotham. Na dodatek Batman. Wojna cieni to tylko przygrywka przed jeszcze szerszymi dramatami i mam tu na myśli Mroczny Kryzys, choć po drodze jeszcze Nieskończona granica i Międzywymiarowa Liga Sprawiedliwości. Po samych tytułach i okładkach czuć, że autor lubi rozmach, niby zarządza chaosem z lekkością, ale po tym komiksie nie mam ochoty na więcej.
Scenarzysta: Joshua Williamson, Nadia Shammas, Ed Brisson, Stephanie Phillips
Ilustrator: Howard Porter, Roger Cruz, Paolo Pantalena, Viktor Bogdanović, Stephen Segovia, Otto Schmidt, Sweeney Voo, Mike Bowden, Ann Maulina, Mike Henderson
Tusz: Howard Porter, Norm Rapmund, Paolo Pantalena, Viktor Bognanovic, Stephen Segovia, Otto Schmidt, Sweeney Boo, Mark Morales, Ann Maaulina, Mike Henderson, Daniel Henriques
Kolory: Hi-Fi, Luis Guerrero, Mike Spicer, Tomeu Morej, Romula Fajardo Jr., Oto Schimdt, Sweeney Boo, Antonio Fabela, Ann Maulina
Okładka albumu: Jonboy Meyers
Tłumacz: Tomasz Sidorkiewicz
Wydawnictwo: Egmont
Seria: Batman
Format: 167×255 mm
Liczba stron: 336
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Papier: kredowy
Druk: kolor