Deadly Class. Maszynka do kości. Tom 9
Deadly Class. Maszynka do kości to już dziewiąty tom sagi o młodocianych zabójcach, który wyszedł na polskim rynku. Czy seria nadal trzyma poziom, do którego przyzwyczaiła fanów?
Poprzedni tom wspominam bardzo dobrze, choć dało się już nieco wyczuć pewne zmęczenie materiału. Trudno się temu jednak dziwić, w końcu seria trwa już naprawdę długo i jak na tak rozległą opowieść wciąż ma dużo do zaoferowania (o czym pisałem z nieskrywanym entuzjazmem w poprzedniej recenzji – klik).
Akcja Deadly Class. Maszynka do kości zaczyna się zaraz po wydarzeniach z poprzedniego tomu, kiedy to Maria – obecna miłość głównego bohatera – spotyka się z jego ex partnerką, czyli rzecz jasna Sayą. Dziewczyna ma status persona non grata w Kings Dominion, a zmotywowana Maria będzie próbowała przywrócić jej status uczennicy w szkole. To, w jaki sposób ona to zrobi, zostawiam już bez odpowiedzi, bo uważam, że to całkiem zgrabny twist na wejściu, który sprawnie pcha wątek Sayi do przodu.
Co tam natomiast słychać u naszego najbardziej wyalienowanego bohatera pod komiksowym słońcem? Marcus Lopez to wciąż niepotrafiąca pogodzić się z losem sierota, której nie sposób niczym zadowolić na dłużej niż drobną chwilę. Pomimo iskierki nadziei, jaką Rick Remender rozpalił w swoim protagoniście kilka zeszytów wcześniej, a także pomimo faktu, że jego pozycja w Kings Dominion osiągnęła wyższy poziom niż kiedykolwiek, jest to niestety chłopak ze stale nawracającą depresją, która towarzyszy mu przez całą dotychczasową opowieść. Wieczne lamentowanie i nawracające poczucie wyobcowania to zatem nieodzowna cecha tej postaci, którą trapią te same problemy, co na początku tej serii.
Tu musimy się na chwile zatrzymać. Dla pewnych czytelników te monologi Marcusa o jego stanie mogą być równie męczące co dla… bohaterów komiksu. Na świeżo po przeczytaniu byłem tego samego zdania co jego otoczenie – chłopakowi nic nie pasuje, a wszystko, czego doświadcza, sprowadza momentami do wręcz nieznośnego poziomu narzekania. W pierwszej chwili pomyślałem, że Remenderowi kończą się pomysły na tę postać i to, co czytam, jest zwyczajnie powielaniem tego, co już było. Po głębszym zastanowieniu mam jednak inne odczucia.
Wszystkie te stany bohatera pokazują właśnie jak działa prawdziwa depresja. Taka, od której ciężko uciec, gdzie przebłyski w postaci szczęśliwych chwil nie przysłonią bólu, jaki towarzyszy jednostce, która boryka się z tą chorobą. Może to moje czcze życzenia, ale jednak biorąc pod uwagę parę tropów, jestem niemal pewien, że właśnie to chciał pokazać nam twórca sagi o młodocianych zabójcach.
W trakcie trwania tej serii przyzwyczailiśmy się to licznych zgonów, jakie towarzyszą bohaterom na każdym etapie ich nauki. Nic tu się nie zmienia, albowiem Deadly Class. Maszynka do kości kasuje żywoty kolejnych uczniów szkoły mistrza Lina. Wcześniej mogliśmy doznać nieco smutku w wyniku utraty bohaterów, których się wspierało, natomiast w tym tomie Rick Remender odstrzeliwuje (dosłownie) kogoś, kto próbował zyskać odkupienie. Nie powiem, byłem trochę zawiedziony, ale ten scenarzysta nie pierwszy raz igra z oczekiwaniami czytelnika i wywraca je do góry nogami.
Dodam tylko, że śmierć pewnej postaci przy ognisku… wow, dawno nie widziałem w komiksach czegoś tak makabrycznego i zarazem obłąkanego. Pierwsze co przychodzi mi na myśl to chyba 100 naboi Briana Azzarello. Chociaż tam śmierć nie wywoływała we mnie tylu emocji co tutaj (umówmy się jednak, że założenia tego cyklu były zupełnie inne) to jednak pewien poziom brutalności i psychozy, jaki zaserwowano na paru kadrach, wydaje się porównywalny z serią Azzarello i Risso.
Wrażenie to potęguje pojawienie się pewnego kultu, na którego czele stoi… ktoś kogo byśmy tam zdecydowanie nie oczekiwali.
Końcówkę wieńczy zaś kolejny cliffhanger, co jest już od dawna znakiem firmowym tego scenarzysty.
Deadly Class. Maszynka do kości nie odkrywa przed nami niczego nowego, co więcej sam miewałem pewne poczucie znużenia podczas lektury, co było spowodowane powrotem do punktu wyjścia, jakim jest stan Marcusa Lopeza. Z jednej strony można ponarzekać, że autor nie rozwija w pełni tej postaci (dla niektórych może wręcz ją cofać), z drugiej mam jednak coraz mocniejsze wrażenie, iż robi to w pełni świadomie, aby pokazać, jak działa umysł osoby cierpiącej na bezlitośnie nawracającą depresję.
Ta nieszczęsna przypadłość może męczyć niestety nie tylko chorego, ale i jego najbliższych, co było niejednokrotnie podkreślane w tej serii. Może właśnie to chce przekazać autor ukazując cykliczne nawroty tych myśli u bohatera? A może po prostu Rick Remender nie ma już na tym etapie pomysłu i serwuje nam odgrzewany kotlet? Ocenę zostawiam już każdemu z osobna.
Scenarzysta: Rick Remender
Ilustrator: Wes Craig
Tłumacz: Paweł Bulski
Wydawnictwo: Non Stop Comics
Seria: Deadly Class
Format: 170×260 mm
Liczba stron: 130
Oprawa: miękka
Papier: kredowy
Druk: kolor