adaptowaNIE
Adaptacje kwitną na rynku popkultury niczym nawłoć na nieuprawianych łąkach i choć są tacy, którzy trzymają tego chwasta w ogródku, przyozdabiają jego kwiatem domy, albo przynajmniej lubią miód powstały z jego nektaru, ja NIE! Nie cierpię tego zielska! Wielokrotnie starałem się z nim walczyć. Bydle oprócz imponującego rozmiaru ma jeszcze pajęczynę korzeni, którą niesamowicie trudno wytępić. Wyrwać chwasta na dobre nie sposób, po jakimś czasie plaga wraca. Dobra, zaraz, zaraz. Przecież my tu o komiksach, a nie ogrodach.
N jak nawłoć
Ostatnio w redakcji naszego bloga adaptacje wywołały trzęsienie ziemi. Od lat nie cierpię wszelkiego rodzajów przekładek. Pierwsza, która zadziałała na moje przyzębie, to ekranizacja Krzyżaków. Bardzo wierna (nomen omen), ale oczywiście wszystkie książkowe wydarzenia do filmu się nie załapały. Czemu aż tak mnie to mierzi? Trzeba chyba sięgnąć do teorii rodzajów osobowości. Typologia oparta o metodologii INSIGHTS MDI mówi o czterech rodzajach. Czerwony – decyzyjny i rzeczowy ekstrawertyk. Żółty – towarzyski, niecierpliwy, budujący relacje. Zielony ceni sobie poczucie bezpieczeństwa, no i w końcu niebieski zwracający na szczegóły introwertyk, odbierany czasem jako bezduszny analityk. Teoria mówi, że w każdej osobowości dominuje jeden kolor. Cóż, muszę przełamać ten schemat, bo wyniki testów sugerują u mnie zrównoważone trzy kolory, tylko czerwony jest trochę niżej.
Jako że adaptacje działają w różne strony, a nie chciałbym za bardzo przynudzać, skupię się tylko na dwóch możliwościach. Ekranizacje komiksów oraz adaptacje filmów na kolorowe zeszyty. Zanim jednak przejdziemy do meritum sprawy, należy zrozumieć, czym dokładnie są przekładki. Słownik PWN podaje cztery znaczenia słowa, w tym pierwsza chyba jednak jest dla mnie najbardziej trafna: «przystosowanie czegoś do innego użytku niż było przeznaczone», chociaż drugie wytłumaczenie można traktować jako neutralne w wydźwięku: «przystosowanie utworu literackiego do wystawienia na scenie lub do sfilmowania; też: utwór literacki w ten sposób przystosowany». Czym dla mnie jest adaptacja, poza jednym z najbardziej wulgarnych słów w słowniku? Nożyczkami tnącymi niemiłosiernie oryginał, próbując dostosować pozostałe kawałki do nowej ramy. To, że sprzedaje się ten sam cukierek w nowym opakowaniu, pomijam, bo cóż, jaki rynek jest, taki jest.
Ten sam cukierek
Ekranizacje komiksów według grubego rozrachunku podzielić można na dwa przypadki. Wierne i opowiadające historie na swój własny sposób. Te pierwsze są dla mnie czystą stratą czasu, bo skoro poświęciłem już swój czas na poznanie danej opowieści, to po jakiego dzwona mam marnować cenne minuty na coś, co już znam? No, chyba że chciałbym sobie przedmiotowy tytuł przypomnieć, ale chyba prędzej sięgnąłbym po komiksowy oryginał. Tu przytoczyć można Strażników, którzy filmowo bardzo niewiele odbiegają od dzieła Alana Moora, choć wspomniane nożyczki też zrobiły tu swoją robotę, pomijając całe opowiadanie ocalałego marynarza.
Prędzej wybiorę film, który luźno traktuje komiksy, niż stara się przekazać oryginalną historię. Niebieski cień osobowości karze mi wtedy liczyć wszystkie niezgodności względem oryginału. Nawet nie o to chodzi, kto to zrobił lepiej, bo reinterpretacja może być lepsza od pierwotnego zamysłu. Idzie o sam fakt potraktowania tematu. Mimo że całkiem do gustu przypadła mi trzecia część filmowego Thora: Ragnarok, to sposób, w jaki zaadaptowano Planetę Hulka, położyło na niej obszerny cień. Wiem, że autorzy nijak nie mogli wcisnąć Silver Surfera na arenę. Ja nic na to nie poradzę, tak mam. Jak zaszyty mechanizm, który uruchamia się, nawet gdy tego nie chcę. Być może, BYĆ MOŻE tak jest, bo komiksy cenie sobie bardziej niż filmy. Co więc w przypadku gdy…
Na podstawie filmu powstanie komiks?
W połowie lat 90. na kinowych ekranach rządził Batman. Sukces kolejnych części ekranizacji szybko chciano przekuć na komiksy, z których to Gacek przecież się wywodził. W Wydaniu Specjalnym 3/95 przedstawiono nam komiksową adaptację trzeciej części nietoperza, zatytułowanej Batman Forever. Trzeba podkreślić, jak słaby jest to film (mimo że ma wszystko, co potrzeba, włącznie z Jimem Carreyem, którego w tamtym okresie uwielbiałem). Komiks nie dość, że podkreśla wady oryginału, to jeszcze poprzez nijakość w warstwie graficznej, kanonadę uproszczeń w scenariuszu i spłycenie czerstwo-drętwych dialogów rzuca tę adaptację w błoto miernoty. Po lekturze tej pozycji nie mogłem uwierzyć w to, jak cały projekt zepsuto. Adaptacje z filmu na komiks może w moim odczuciu uratować tylko i wyłącznie rysownik wnoszący nową (swoją) jakość do przekładki. I tak jest w przypadku Draculi. Aby się nie powtarzać, zajrzyjcie tutaj.
No i jest jeszcze Deadpool
Wade jako jedyny nie drażni mnie w żadnym medium, od komksów, przez gry, na filmie kończąc. Co zaskakujące, dobry poziom został utrzymany w obu kinowych częściach. Być może gra to na zasadzie, że każda reguła musi mieć wyjątek. Możliwe też, że to przez umiejętność bohatera, polegającą na wymykaniu się z klatki, w której się znajduje, poprzez bezpośrednie zwracanie się do czytelników/graczy/kinomaniaków oraz uzyskaną świadomość, że jest postacią z komiksu. To Deadpool używa mediów, w których się znajduje, a nie odwrotnie. Poza tym każda dawka humoru w złym guście jest zawsze u mnie na propsie, nawet mocniej, gdy inni są zniesmaczeni. Jak jest u was, są jakieś szczególne komiksowe adaptacje, które lubicie? Komentujcie!
Sylwester