Batman Zabójczy żart x3
Zabójczy żart to jedna z najbardziej cenionych opowieści o człowieku nietoperzu, bohaterze wywodzącym się ze Złotej Ery komiksu, któremu ostatnio strzeliło 80 lat. W tej krótkiej historii napisanej przez Alana Moora, alchemika komiksu, starego dziwnego dziada, twórcę takich dzieł komiksowych jak V jak Vendetta, czy Z piekła, przebiegamy sprintem przez korytarz szpitala dla obłąkanych, zaglądając do co niektórych pokoi. Zabójczy żart to klasyka komiksu, nie tylko tego superbohaterskiego. Pokazuje symbiozę i cienką linię dzielącą bohatera i złoczyńcę. Tu już nie tylko warto, ale nawet trzeba ten komiks znać. Nawet w naszym zaścianku możemy znaleźć trzy zupełnie różne wydania (TM-Semic, Egmont i ponownie Egmont w linii NOIR). Które wybrać? Oceńcie sami, niżej znajdziecie różnice w wydaniach, które najbardziej rzucają się w oczy.
Zabójczy żart
Kolorystyka
Tu, o dziwo, różnice są kolosalne, bo każde z trzech wydań jest inaczej pokolorowane. Wydanie TM-Semic zawiera psychodeliczną paletę barw wybraną przez Joe Higginsa, zgodnie z oryginalnym wydaniem. Brian Bolland (rysownik komiksu) dla potrzeby przedruku przekolorował cały komiks, wyostrzając obrazy, popychając lekko dzieło w stronę naturystyczną, starając się barwy odwzorować tak jakby sceny wydarzały się w prawdziwym świecie. Dla wspomnień zaś przygotował spokojną sepię akcentowaną przez karminową czerwień. Wydanie NOIR, co jasne, w pełni jest czarno-białe, co dziwnie wypada choćby w scenie, w której Batman zmazuje pozorantowi makijaż. Moja ulubiona wersja kolorystyczna – oczywiście oryginalna, akcentuje szaleństwo, pulsuje barwami, nabrzmiewa i wybucha, przyprawia o zawrót głowy.
Tłumaczenie
Oba wydania Egmontu bazują na tłumaczeniu Tomasza Sidorkiewicza, TM-Semic zaś debiutował ze swoją wersją, do nazwiska tłumacza dotrzeć jednak nie sposób. Różnice w obu translacjach widać od pierwszego dymku, każde zdanie przetłumaczone jest inaczej. Zaczynając od hmmmm, przechodząc przez podanie gorącej czekolady, która później staje się kakao, a kończąc na scenie, w której Gordon opiera się o szaleństwo, w której szaleńczy bełkot zinterpretowany jest zupełnie inaczej.
Sidorkiewicz przetłumaczył Zabójczy Żart z gracją, wersji TM-Semic oddać należy za to klimat, mimo kilku wyraźnych potknięć. Moją ulubioną różnicą w tłumaczeniu jest ta występująca w monologu Jokera, wygłoszonym w mieszkaniu komisarza podczas napadu na Barbarę. Zinterpretować to można w sposób korespondencji między wydaniami. W pierwszym wydaniu TM-Semic Joker mówi:
Między nami nie wydaje mi się by trafiła na listę bestsellerów w tym stanie. To nieprawdopodobne, by w ogóle mogła gdziekolwiek iść… Ale zawsze są problemy z towarem drugiego sortu
Czyżby w 1991 roku przewidziano, że będzie drugie wydanie i powątpiewano, że się dobrze sprzeda?
Zaś w wydaniach egmontowych:
Jeśli mam być szczery, to książka w tym stanie będzie raczej leżeć na półkach. W ogóle sam pomysł, że mogłaby gdzieś krążyć, staje się coraz bardziej odległy. Ale to w końcu odwieczny problem z wydaniami w miękkiej oprawie.
Nowe kolory, twarda oprawa, śmiało więc można nabijać się ze starego wydania w miękkiej oprawie. Jednak jeśli się popatrzy na aledrogo bądź jakiekolwiek giełdy komiksowe, przekonać się można, że oba wydania sprzedają się dobrze, za dość sporą kwotę w złocie (czy tam złotych).
Format i papier
Co mnie najbardziej zaskoczyło w wydaniu NOIR, to fakt, że komiks jest ogromny. Poprzednie wydania wyglądają przy nim jak karzełki. Moja mania wielkości kładzie serce obok najnowszego wydania. Egmont wydaje wszystko na kredowym papierze, trochę szkoda, bo wersja czarno-biała aż się prosi o szorstki papier z dużym nasyceniem. Z drugiej strony TM-Semic wydawał wszystko na toaletowym papierze offsetowym w miękkiej oprawie, co może mieć swój klimat, ale może też lekko psuje odbiór komiksu. Ideału więc na razie nie ma.
Dodatki i dodatkowo
Jest to nieodłączna część wydań zbiorczych, która jest dla mnie potrzebna jak pypeć na języku. Egmont dodał krótką historię zatytułowaną Innocent Guy, a w NOIR dołożono jeszcze oryginalne okładki. No cóż, jak ktoś lubi. Ja zazwyczaj raz przeglądam i więcej do nich nie wracam.
Dodać można, że wersje różnią się także czcionką, ta egmontowa jest dużo prostsza, do charakteru historii bardziej pasuje mi ta, którą operował TM-Semic. To wszystko, warto chyba mieć wszystkie wersje, choć uważam to za fetysz. Najbliższe memu sercu jest pierwsze wydanie, jeszcze gdyby poprawiono lekko tłumaczenie, żeby nie kulało i dodano lepszy papier, chętnie zastąpiłbym nim inne wersje na mojej półce. Warto jednak zaznaczyć, że w takim stylu, w jakim wydane są nasze trzy wydania, widać, że każda wersja wnosi swoją jakość, przez co komiks odbiera się ciut inaczej.
Sylwester