Prison Pit Premiera Roku

Łukasz Kowalczuk Przedstawia razem z OMG! Wytwórnia Słowobrazu na Szlamfeście 3 wydali na świat premierę roku w postaci niebywale paskudnego dziecka o imieniu Prison Pit. Za tytułem (zaskakująco) nie stoi sam polski twórca wulgarnych historyjek, który tym razem zajął się (tylko, ale znacząco) tłumaczeniem. Autorem omawianego komiksu jest Johnny Ryan, urodzony w 1970 roku w Bostonie, amerykański autor alternatywnych komiksów, współpracujący z Phantagraphics, którego prace nominowane były wielokrotnie do komiksowych Oscarów. Co jasne, powyższego nie trzeba wiedzieć, aby sięgnąć po żółty komiks i przenieść się na niegościnny świat, przeznaczony tylko dla najgorszych szumowin we wszechświecie.

Brudnopis

Rysunki w Prison Pit są bezczelne, atakują czytelnika swoją bezpośredniością. Trzeba bardzo uważać, aby nie dostać z grubej kreski w ryja. Zinowy charakter warstwy graficznej doskonale wygląda obok nazwiska Kowalczuka i gdyby ktoś zapomniał wstawić miano autora, nikt by się pewnie nie połapał, że kogoś zabrakło w stopce tej pozycji. Te rysunki są groźne, sieją zagładę, ale są także balsamem na moje serce. Mam wrażenie, jakby występujące w nim postacie uciekły z ostatnich stron moich zeszytów, które prowadziłem w szkole średniej. Ta część brulionów przeznaczona była tylko na specjalne okazje. Dla przykładu, kiedy nie mogłem już słuchać pana Matulki na lekcji Miernictwa (który, nawiasem mówiąc, nienawidził mnie przez całą drugą klasę technikum, naprawdę nie wiem, za co), przerzucałem strony na ostatnią kartkę. Tam powstawało najgorsze z najgorszych plugastwo, mające tylko jedno zadanie. Przegnać chmury mierności i wlać do serca trochę życia. Tak też dzieje się w przypadku komiksu Ryana.

Sam zamysł Prison Pit jest dosyć prosty. Kilku ufoli odprowadza skazańca na planetę więzienną i bez zbędnych przemów strąca go w przepaść. Biedak o wymownym imieniu Kanibal Zjeboryj, od pierwszych stron udowadnia, że tanio skóry nie sprzeda. Zaczyna się rozwałka – czy rzeczywiście, tak jak głosi notka prasowa, w stylu wrestlingowym? Jeżeli dodać by do tego przemoc posuniętą do granic ekstremy w rodzaju gore, to tak! Wkrótce poznajemy innych mieszkańców niegościnnego świata, co jest powodem do kolejnych starć. Bitew tak brutalnych, że w powietrzu, oprócz fruwającego oręża, dostrzec można flaki, kończyny, plwociny i inne substancje, niekonieczne wydzielane przez ludzki organizm.

Tępe **uje

Można by sądzić, że Prison Pit to nie jest dzieło dla każdego. Potrzeba dużej dozy tolerancji na żarty w bardzo (ale to bardzo) kiepskim stylu. Jeżeli więc nie jesteś w stanie obejrzeć choćby jednego odcinka Kapitana Bomby od początku do końca, to po omawiany komiks nie sięgaj. Jednakże istnieją też poważne powody, aby Prison Pit przeczytać. Jest to narracja graficzna. Poważnie, Johnny robi kapitalną robotę w rozplanowaniu kadrów oraz tempie akcji. Zwłaszcza że użyte przez autora środki (jak już padło wyżej) są bardzo proste. Nadal, są momenty, przy których otwierałem szerzej oczy, a ręce same składały się do oklasków. Rysownik pośrodku rozwałki błyszczy i przemyca komiksową sztukę, a czasem nawet awangardę.

Nie ma lipy

Komiks przeczytać można w studencki kwadrans, dialogów nie ma zbyt wiele. Postacie też elaboratów nie wypowiadają, raczej obrażają się w żołnierskich słowach. Autor na 120 stronach zaplanował kilka grubych zwrotów akcji, aby sprawdzić czułość żołądka czytelników. Jest grubo! Podsumowując, Prison Pit jest jak kromka chleba z kaszanką i musztardą. Prosto, momentami nawet bardzo, ale smacznie, przaśnie i z posmakiem goryczki. Mógłbym jeszcze rozwodzić się co do wyższości Prison Pit nad innymi premierami roku, ale po co. Czytajcie, jeśli macie odwagę!

Sylwester

Dziękuję Łukaszowi Kowalczukowi za przetłumaczenie tego arcydzieła.

Share This: