Kolonizacja. 2. W opałach
Ludzie od wieków wędrowali w celu założenia osad w słabo zaludnionych regionach. Jak będzie w przyszłości? Czy rzeczywiście kiedyś rozwalimy naszą planetę na tyle, że trzeba będzie poszukać innej, zdatnej do zamieszkania? A może po prostu sama możliwość wypchnie człowieka poza naszą Ziemię. Filippi, niczym pilot statku kosmicznego, zabiera czytelnika w podróż i w czasie, i w przestrzeni. Jego rakieta tym razem nosi nazwę Kolonizacja. 2. W opałach i tak jak poprzednio czaruje ładną okładką.
Co w artykule?
Czy trzeba znać pierwszy tom?
Pierwszy tom czytałem dobre dwa miesiące temu (sprawdźcie moją opinię TU), w międzyczasie wiele się u mnie działo, fabuła komiksu Filippiego nieco mi się zatarła w pamięci. W związku z tym postanowiłem wybrać się w kolonizacyjną podróż od początku, 48 stron to nie dużo, a chciałem być przed dwójką na świeżo. W sumie niepotrzebnie, Kolonizacja. 2. W opałach jest tak napisana, że nie trzeba. To, co najważniejsze z fabuły, Filippi subtelnie przypomina, nienachalnie, tak przy okazji rozkręcania scenariusza kontynuacji.
A tak w ogóle… o co chodzi?
W XXXIII wieku ludzie wyruszyli w kosmos w licznych misjach kolonizacyjnych. Czas na dotarcie w dalekie rejony wszechświata umilony, czy raczej umożliwiony miał być przez kabiny hibernacyjne przenoszące jaźń człowieka do świata wirtualnego. Pech (czy może i fart) chciał, że kilka lat później ludzie otrzymali od obcej rasy technologię pozwalającą na szybkie podróże. Zagubione statki kolonizacyjne ratowane są misjami ratunkowymi agencji, ale kapsuły to cenna zdobycz dla kosmicznych piratów. Także wyścig trwa, kto pierwszy ten lepszy.
Kolonizacja. 2. W opałach – rozwój fabuły
Pierwszy tom opisywał misję egzaminacyjną kadetów agencji dowodzonych przez Millę Aygon. Kolonizacja. 2. W opałach to logiczna kontynuacja przygód, ale Filippi nie idzie na łatwiznę, a serwuje fabułę w zasiewający ziarno zaciekawienia sposób. W pierwszym kadrze dowodząca załogą budzi się w stalowej klatce z wielkim sińcem na skroni. Kamera się oddala, okazuje się, że obok jest tylko Clarence, ocalały kolonista, a na przeciw nich siedzi ultra podejrzany typ, którego twarz nie budzi najmniejszego zaufania.
W takiej sytuacji, jak się domyślacie możliwości negocjacji są mocno utrudnione. Trzeba więc grać zgodnie z narzuconymi zasadami. Następuje informacyjna ruletka, twardo moderowana przez podejrzanego typa. Przyznacie, że całkiem miło z jego strony, że postanowił wyjawić swoją historię i podstawy swojego działania. No niczym klasyczny łotr opowiadający cały plan w kryjówce, a schwytany superbohater pomału luzuje krępujące go więzy, aby w finale pokonać złola.
Ilustracje Cucciego są śliczne!
Wielu rzeczy w zimie nie lubię, ale z pozytywnych aspektów długich nocy jest to, że można popatrzeć w gwiazdy. Są przepiękne, a nie brak ich też w ilustracjach Cucciego. Urodzony w Napoli artysta dysponuje przyjemnym, realistycznym stylem. Dba o szczegóły, np. w jego kadrach gwiazdy są białe, nie żółte. Chwali się. Wybaczcie, że tylko tyle, ale grafiki w Kolonizacji bronią się same.
Filippi umie w sci-fi
Tym razem Filippi nieco bardziej rozwija teorię wirtualnych rzeczywistości i wyciska trochę więcej z ich potencjału, zwłaszcza do stworzenia różnych rzeczywistości. Statek piracki (taki służący do morskiej żeglugi, a nie kosmicznej), przed którym pierzchają mewy, prujący fale na jednej ze stron komiksu sprawił, że sprawdzałem przez chwilę, czy aby nie ma możliwości przymocowania haka zamiast dłoni i ochoczo sięgnąłem po flaszkę rumu, mimo że nie było jeszcze południa, a dżentelmen nie pije przecież przed południem.
W drugim tomie Kolonizacji na wierzch wybijają rozważania nad aspektem odżywiania podczas podróży kosmicznej. Funkcje życiowe załogi podczas hibernacji stabilizuje kapsuła. Co w przypadkach losowych, gdy część załogi zostanie wybudzona, by przykładowo usunąć jakąś awarię? Co, gdy zabraknie jedzenia, w zasięgu wzroku nie będzie żadnego świata umożliwiającego przeżycie, a zdesperowana ekipa stanie przed okrutnymi wyborami. Nie wiem, czy powiedziałbym, że mocniejsi są w tej sytuacji wygranymi, których menu jest do pozazdroszczenia. W sumie to, a FE!
Kolonizacja – czekam na więcej
Miałem spore obawy przed Kolonizacją, nie spodziewałem się, że ta seria mnie wciągnie. Tymczasem jest to przyjemne, dobrze zilustrowane science-fiction. Co prawda, początkowo trudno połapać się, kto jest kim w ośmioosobowej załodze, zwłaszcza że w drugim tomie ekipa jest delikatnie skorygowana. Jak to na statku, każdy ma swoją funkcję, więc z czasem poszczególne twarze zaczynają się układać. Z coraz większym zaciekawieniem, czekam na następny tom. Ahoj!
Sylwester
Dziękuję wydawnictwu Amber za udostępnienie egzemplarza do recenzji