Kowboj z Szaolin – FABUŁA??? Na co to komu potrzebne?
Kowboj z Szaolin. Podróż pierwsza (i po cichu liczę, że nie ostatnia) to komiks stworzony tylko po to, aby Geof Darrow mógł się popisywać swoją ultra detalistyczną, komiksową kreską. Rzucam takie proste zdanie jak grube, krwiste mięcho (z resztą tak samo, jak robi to autor) od razu, bez żadnego wprowadzenia, wyjaśniania, opisywania. Albo Ci się to podoba i łykasz resztę bez popity, albo walczysz z odruchem wymiotnym i uciekasz. Jak będzie z Tobą? Czytasz dalej?
No dobra, ale musi być jakaś fabuła, prawda? Ośmielę się stwierdzić, że niekoniecznie. Owszem, mamy tytułowego kowboja, który prawdopodobnie szkolił się w legendarnej szkole sztuk walki. Jak to z poganiaczami na Dzikim Zachodzie bywa, ma on swojego wiernego kompana, tyle że nie jest to koń, tylko osioł. Na dodatek gadający. Nikogo to nie dziwi, wszyscy widzieliśmy Shreka, także zaskoczenia nie ma. No to otwieram komiks i się zaczyna. Autor od razu wrzuca czytelnika w wir akcji, ukręcony z gęstego mordobicia. Krwawego jak u Tarantino, ale okraszonego takim jajem jak u Kevina Smitha.
Może i fajnie byłoby poznać jakieś wyjaśnienie zaistniałej sytuacji. Co, z kim, jak i dlaczego? Nawet na takie podstawowe pytania w komiksie Darrowa nie ma odpowiedzi. Ot, kowboj z Szaolin jeździ po pustyni na swoim gadającym ośle, w pierwszej połowie popisów musi przeciwstawić się zemście kraba, który skrzyknął sporą hałastrę, aby odegrać się za wyżarcie całej rodziny (najważniejsza jest familia c’nie?). W drugiej spotykamy dwa rymujące demony, którzy postanowili z pewnego dzieciaczka uczynić kiosk do sprzedawania chi (zapewne chodzi o energię życiową).
Teraz uwaga. W monologach (przede wszystkim tych od osła) zaszyto kilka ciekawych referencji. Najczęściej pada nazwisko Robert Mitchum, a w przypiskach znajdziemy adnotację głoszącą, że jeśli sprawdzasz, kim jest ten aktor, to odejdź i wróć, jak obejrzysz Noc myśliwego z 1955 roku. Prychnąłem śmiechem i wróciłem do lektury i w sumie nic się nie stało, ale tytuł trafił na moją listę klasyków do nadrobienia.
OK, to teraz to, co najważniejsze, czyli hintowane popisy. Takie miano, Wojownik z Szaolin, zwiastuje, że będzie się działo i to bardzo wiele. No i rzeczywiście nie ma tu tylko prostego okładania się po ryjach. Do walki zaprzęgnięty zostaje pełen arsenał. Od katany, przez pistolety, aż po kij z piłami łańcuchowymi na końcu. Myślisz, że widziałeś już wszystko? Być może przyjdzie Ci zrewidować swoje stanowisko po lekturze.
Oczywiście popisy tytułowego bohatera są tylko pretekstem do demonstracji turbo kreski Geofa Darrowa. To jest danie główne, polecam każdy kęs rzuć powoli, skupiając się na smaku każdego z nich. Po kadrach można się porozglądać, wyławiać szczegóły, którymi są one napakowane. Nie mówię tu tylko o rozkładówce zajmującej 10 stron, co, nawiasem mówiąc, bije rekord Iana Bertrama z Domu Pokuty (o którym więcej pod tym linkiem). Na każdej stronie jest na co popatrzeć, a mnogość smaczków wywołuje gęsią skórkę. Podzielcie się, jeżeli znaleźliście coś ciekawego, ja się pochwalę wyhaczoną paczką Dementosów. Kończąc wywód, myślę, że autor obładował osła tobołami tylko po to, aby w dogodnym momencie wysypać ten cały bałagan na bohatera.
Druga sprawa to sekwencje. Mam wrażenie, że punkt widzenia wybierał operator kamery na sterydach. Do tego nie boi się nawet skierować wzroku na podbrzusze osła, a że jest to mocno niegrzeczny komiks, także anatomia zwierzęcia została zilustrowana precyzyjnie. Mój ulubiony pojedynek to ten z Panem Wyśmienitym. Fakt, że głowa tego paskudztwa jest odseparowana od reszty ciała, daje dodatkowe możliwości, z których autor nie waha się skorzystać. Ot, np. szkaradztwo daje przez przypadek samemu sobie w ryja.
Kowboj z Szaolin to kolejny komiksowy majstersztyk ilustracyjny w katalogu wydawnictwa KBOOM, a że przy okładce pomagał Dave Stewart, odpowiedzialny m.in. za kolory w Domu Pokuty, tak oba tytuły będą zajmować ciepłe miejsce na mojej półce. Ubawiłem się mocno, wręcz nie mogłem się oderwać od czytania, mimo że czekała na mnie pyszna kolacja. Komiks Darrowa jest jak dobre kino akcji, dynamiczne i zabawne. Urzekające, mimo że treścią niegrzeszące. Lubisz to? Skoro dotarłeś, aż dotąd, to myślę, że tak.
Sylwester
Dziękuję wydawnictwu KBOOM za udostępnienie egzemplarza do recenzji.