Magowie – recenzja
Każdy na tym świecie pragnie choć trochę magii. Zwłaszcza gdy zanurzony jest w twardej rzeczywistości po uszy. Gdy obowiązki ściskają Cię niczym imadło, a uzębienie niszczeje poprzez zgrzytanie, gdzie jej szukasz? W muzyce, w molowych pasażach rozciągających się nad czarną powierzchnią fortepianu? Może w kinie, między błyskami na srebrnym ekranie? Może starasz się ją uchwycić między wersami książki, złapać choć za róg szaty? Jakub K. Dębski, twórca Kuców z Bronksu, w swoim najnowszym komiksie Magowie odpowiada, gdzie ona jest, no bo gdzie indziej mogłaby być, jak nie w szkole magii, prawda?
Wiem co sobie teraz myślicie. Jeśli nie czytaliście dotąd żadnego komiksu Jakuba K. Dębskiego, na pewno wyobrażacie sobie epicką, fantastyczną opowieść w stylu Harry’ego Pottera, pełną przepięknych, kolorowych obrazów, zapierających dech w piersi pejzaży, emocjonujących przygód i wciągającej fabuły. Jeśli tak, muszę was szybko sprowadzić na ziemię. Nic z tych rzeczy. Magowie to najprościej wykonany komiks, jaki, no nie wiem, chyba zaryzykuję, czytałem w swoim życiu. Postacie ledwo się od siebie różnią, z czego autor raczył sobie nawet zażartować w jednym z epizodów. Ot, takie patyczaki, jakich w zeszytach wynudzonych szkołą dzieciaków pełno. Na sześciokadrowych stronach często brakuje tła, choć przyznam, że nie ma problemu, aby odróżnić magów od siebie. Amelka ma czarne włosy do ucha, Sara ma kręcone, Mieszko brodę, a Zuzia jest blondynką. Nawet dymki zostały uproszczone do jednej lub dwóch kresek. Cóż, takie jest życie komiksiarza. Jednego dnia czytasz komiks Rosińskiego, wykonany techniką koloru bezpośredniego, a drugiego historyjki z patyczakami, sprawiającymi wrażenie, jakby wyszły spod ręki przedszkolaka.
Okazuje się, że w szkole magów dzieje się niewiele, choć bez przerwy dochodzi do mikroskopijnych zdarzeń. Najpierw w murach zamku pojawia się pies (narysowany czterema kreskami i dwoma kropkami). Aż dwie strony komiksu poświęcone są obserwacji tarzania się psiaka po trawniku. Im dalej się wczytujemy, tym więcej otrzymujemy obserwacji. Refleksji nad tym, jak pokroić bułkę, albo jak przygotować wegański rosół, czy w jaki sposób wykonać zdjęcie psu, aby nie wyszło rozmazane, albo nawet, jak dowiedzieć się, w którym miejscu mrówki mają uszy (w internecie, proste, prawda?). Po kilkunastu stronach można się zorientować, że w czytanym komiksie nie będzie prawdziwych czarów. No to o co chodzi, gdzie jest fenomen, gdzie jest magia? Ano właśnie jest, tylko jej tak od razu nie widać. Jakub K. Dębski to czujny obserwator i to w Magach czuć. Epizody, czasem dwustronicowe, innym razem trochę dłuższe i posiadające kontynuacje, zawierają cichuteńki komentarz do podpatrzonej rzeczywistości. Autor może nie efektownie, ale efektywnie prowadzi narrację, niemalże słychać jak powoli opowiada, skupia się nad tym, co chce przekazać i to (tak jak potrafi) artykułuje. Udaje mu się to, mimo że komiks nie jest wypełniony ani tekstem, ani przesadną liczbą kadrów.
Pod względem technicznym, wszystko w Magach jest proste, ale też dobrze osadzone. Zamek, w którym mieści się szkoła, znajduje się pośrodku miasteczka. Na miejscu jest więc sytuacja, w której adepci czarowania wchodzą w interakcje z ludnością cywilną. Czy to przy zakupach, czy przy negocjacjach dotyczących obchodów równej 510. rocznicy założenia szkoły, czy w komunikacji miejskiej. Moją ulubioną postacią z szeregu mieszkańców jest Alan, który niemal od pierwszych stron komiksu tkwi na murze zamku z lornetką, komentuje bezsensowne i leniwe zachowania magów, marszczy brwi i obserwuje. Dużo później okazuje się, co chłopaka sprowadza do tego miejsca. Szuka magii, chciałby się dowiedzieć, czy magowie rzeczywiście potrafią czynić cuda. Wtedy, gdy ich przyłapie, pragnąłby wytknąć gorzką prawdę o pominięciu jego prośby o uzdrowienie rodziców. Problem w tym, że nie ma do tego okazji, nawet arcymistrz Jerzy nie rzuca żadnego spektakularnego zaklęcia, choć jego kuglarskie sztuczki robią wrażenie na gawiedzi. Za to na końcu, w epilogu, dzieje się za kadrem coś niespodziewanego. Coś prawdziwie magicznego.
Jedyną postacią, która sprawia wrażenie mieć coś wspólnego z czarowaniem, jest niema Amelka. To ta dziewczyna wymyśla zaklęcie o pulweryzacji pastiszu cywilizacji. Sugeruje też, aby nazwać psa mianem Zuxraveegul. Prawdopodobnie, gdyby nie dziwne zrządzenie losu, dostałaby się do Hogwartu i mogła studiować prawdziwą magię. Reszta czarodziejów jest dla żartu i to takiego w bardzo kiepskim stylu, ale też, którego trudno wyczuć. To tak jak z tymi dowcipami, po opowiedzeniu których śmieje się tylko opowiadający, a które osobiście uwielbiam. Magowie to komiks, któremu należy się aplauz. Taki, w którym otwartą ręką uderzasz o czoło. Jestem przekonany, że Jakub K. Dębski słysząc go, bardzo szeroko się uśmiecha, bo innych braw się nie spodziewał i to na takie właśnie czekał najbardziej.
Sylwester
Dziękuję wydawnictwu Demland za udostępnienie egzemplarza do recenzji