Sandman Uniwersum. Martwi Detektywi
„Martwi Detektywi” to kolejna opowieść z Sandman Uniwersum, eksplorująca świat Śnienia, na którą czekałem jak na żadną inną. Neil Gaiman stworzył swoją historię, składając ją z licznych wątków, często schodząc z głównego nurtu wydarzeń, by przesunąć perspektywę na konsekwencje ich działań. W „Porze mgieł”, czwartym tomie „Sandmana”, gdy Morfeusz otrzymuje klucz do piekła, na Ziemi wybucha prawdziwe piekło. Jednak autor koncentruje się wtedy na pewnej szkole, w której Charles Rowland właśnie kończy swoją edukację.
Duszny klimat grozy i ślad przeszłości
Trzeba przyznać, że we wspomnianym rozdziale, łatwo rozpoznawalnym jak się spojrzy na zamknięty album, Gaiman doskonale wykreował duszny klimat grozy, zamknięty w murach szkoły. Atmosfera pełna jest koszmarów, niezdrowych relacji i szkolnych nadużyć władzy. Całość kończy się zaskakująco dobrze, choć Charles ginie – jednak wraz z nowo poznanym kolegą, Edwinem Painem (również martwym), rusza w świat na nowe przygody. Co robili przez ten czas? Między „Porą mgieł” a „Martwymi Detektywami” powstała pewna luka, jednak nie odczuwa się jej dotkliwie. Mimo to, jeśli – tak jak ja – liczyliście na powrót tamtego specyficznego klimatu, może spotkać Was lekki zawód.
Kierowani przekonaniem, że śmierć nie oznacza końca, chłopcy trafiają do Los Angeles. Fascynuje ich podążanie śladami Sherlocka Holmesa, więc poszukują trudnych zagadek do rozwiązania. Ich status – bycie martwymi – daje im ogromne możliwości: nie muszą się już niczego obawiać… przynajmniej tak im się wydaje. Wkrótce okazuje się, że rzeczywistość jest bardziej skomplikowana. Na początek jednak wpada im „klasyk” – zaginięcie dziewczynki z sąsiedztwa, zgłoszone przez innego chłopca. Bo przecież dzieciom zdarza się dostrzegać duchy.
Tajskie wierzenia i wielokulturowe Los Angeles
Pornsak Pichetshote, choć osadza akcję klasycznie w Stanach Zjednoczonych, zwraca uwagę na różnorodność wierzeń na świecie, pokazując, że nie są one tak jednolite i „wytunelowane” jak w poprzednich opowieściach o chłopcach. Już w pierwszej scenie pojawiają się tajskie upiory, a po wprowadzeniu Tesalii – innej ważnej postaci z „Sandmana” – do martwych detektywów dołącza trójka duchów powiązanych z tajską tradycją. Ameryka jest przecież miejscem, gdzie splatają się kultury i narodowości z całego świata, więc twórcy słusznie postanowili to wykorzystać.
Rysunki, za które w większości odpowiada Jeff Stokely, pozostawiają pewien niedosyt. Styl jest poprawny, typowy dla mainstreamu, ale brakuje mu mroku i pazura, które tak wyróżniały „Sandmana”. Atmosfera grozy budowana jest tu w inny sposób – poprzez obrzydliwe tajskie potwory. Krasue, czyli kobieca głowa oddzielona od ciała, z kręgosłupem i wnętrznościami, atakuje ludzi po zmroku, a inne duchy, jak zjawa dziewczyny z wielką dziurą w plecach pełną wijących się larw, budzą autentyczny wstręt. Zgodnie z zapowiedzią w pierwszym kadrze „nadchodzą zmiany”, a pojawienie się Tesalii wskazuje, że fabuła będzie intensywna, pełna krwi i okultystycznych wątków.
Komiks o przemijaniu i niełatwych emocjach
„Martwi Detektywi” to przede wszystkim komiks o przemijaniu, idealnie współbrzmiący z listopadową, pełną zadumy atmosferą. Żadne z dzieci z tej niezwykłej drużyny nie powinno jeszcze odejść, a ich przedwczesna śmierć wiąże się z ogromnym cierpieniem. Najmocniej złość na tę niesprawiedliwość wyraża Melvin, który klnie jak szewc i wygłasza rasistowskie i seksistowskie uwagi, podkreślając ciężar sytuacji. Historia pokazuje też, że to, co się dzieje, ma swoje źródło w podobnej tragedii: ból rodzica po stracie dziecka jest tu przejmujący i paraliżujący. A gdy przenika go poczucie winy, staje się jeszcze bardziej dojmujący.
Niestety, w tym całym zamieszaniu i przeniesieniu akcentu na Tajlandię (swoją drogą, sam wiem o niej niewiele), kryminalna intryga gdzieś się rozmywa, a w pewnym momencie sprowadza się właściwie do poszukiwania amuletu. Dopiero kiedy w finale całość zostaje zamknięta fabularną klamrą, przypomniałem sobie, że przecież był tu jakiś główny wątek detektywistyczny. Choć twórcy co jakiś czas przypominają o mistrzu wszystkich detektywów, nie zmienia to faktu, że ten komiks bardziej przypomina krwawą maszynkę do mielenia mięsa niż wciągającą opowieść o podążaniu tropem zbrodni.
Nie obyło się też bez powtórek z wcześniejszych motywów, choć w nowej, mroczniejszej odsłonie – jak choćby w scenie z Tesalią uwięzioną w kręgu. Ten w „Martwych Detektywach” jest o wiele bardziej przerażający niż ten znany z „Preludiów i Nokturnów”, ale skojarzenie jest natychmiastowe. Również zakończenie i negocjacje z Tesalią przypominają rozmowę ze Śmiercią, która na końcu czwartego rozdziału „Pory Mgieł” balansowała obowiązki z empatią. Tesalia pozostaje postacią niezwykle intrygującą i ciągle przewija się w różnych historiach – jeśli też ją lubicie, mam dobrą wiadomość. Po „Bajaniach” (o których więcej tu – KLIK) oraz „Martwych Detektywach”, powróci w albumie „Kraina koszmarów. Dom szkła”.
Scenarzysta: Pornsak Pichetshote
Ilustrator: Jeff Stokely, Javier Rodriguez
Tusz: Craig Taillefer, Jeff Stokely, Javier Rodriguez
Kolory: Miguel Muerto, Javier Rodriguez
Okładka albumu: Nimit Malavia
Tłumacz: Paulina Braiter
Wydawnictwo: Egmont
Seria: Sandman Uniwersum, Sandman
Format: 170×260 mm
Liczba stron: 176
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Druk: kolor
Egzemplarz udostępniony przez wydawnictwo