„Nie chcę, ale muszę” czyli Bloodshot Odrodzenie – 2 Polowanie [Recenzja]
Mój pierwszy kontakt z komiksami Valiant miał miejsce na ubiegłorocznym 29. Międzynarodowym Festiwalu Gier i Komiksów w Łodzi. Jedno ze stoisk zajmowała przesympatyczna ekipa wydawnictwa KBOOM, która przyjechała ze swoim pierwszym produktem w postaci Walecznych i katalogiem z planami wydawniczymi. Po krótkiej rozmowie poczułem, że ta entuzjastyczna i pełna energii grupa ludzi musi osiągnąć sukces na polskim rynku komiksowym. Od tamtej chwili trzymałem za nich kciuki i zacząłem śledzić ich rozwój i kolejne zapowiedzi. Choć wtedy jeszcze na Walecznych się nie skusiłem, z powodu już nadwyrężonego festiwalowego budżetu i przeładowanego plecaka, wiedziałem, że niedługo sprawdzę kolejne superbohaterskie uniwersum.
Ostatnio sięgnąłem po Bloodshota: Odrodzenie. Tom drugi zatytułowany Polowanie. Szybko nadrobiłem wspomnianych już Walecznych i pierwszy tom Bloodshota: Kolorado. Te części są praktycznie niezbędne, by w pełni cieszyć się z lektury. Mimo że historia w Kolorado i Polowaniu to zaledwie 9 zeszytów to uzupełniona historią w Walecznych daje naprawdę spójną, satysfakcjonującą całość. Jednocześnie czuć, że może to być część czegoś większego, co wymyślił sobie w głowie Jeff Lemire.
Scenarzysta umiejętnie korzysta z istniejących dobrodziejstw popkultury i czerpie z nich garściami. W Polowaniu dostajemy wszystko, co dobrze znamy i lubimy. Superżołnierz z amnezją, młoda pomocniczka i jednocześnie love interest naszego protegowanego, konieczność porzucenia normalnego życia by chronić niewinnych ludzi czy motyw, kiedy łowca sam jest tym ściganym. Każdy gdzieś już to widział albo o tym czytał. Lemire znane motywy miesza ze sobą, oblewa w kryminalnym, niepokojącym sosie i w sam jego środek wrzuca ciekawego bohatera.
Co na pierwszy rzut oka odróżnia jednak Bloodshota od reszty podobnych mu wojowników to z pewnością interesujący koncept nanitów. Supermałe robociki wyprodukowane na potrzeby supertajnego projektu „Duch”. Największy dar, ale i najstraszniejsze brzemię. Ich działanie potrafi załatać dziury w przestrzelonej na wylot czaszce, ale i ogarnąć mózg człowieka uwydatniając jego tłumione dotychczas straszliwe żądze. Mają też całkiem niezłą umiejętność łatania i popychania do przodu scenariusza. Nie do końca rozumiałem tak naprawdę zasad ich działania, ale przymykałem na to oko I dawałem się ponieść akcji. Kluczem do skupienia mojej uwagi był jednak świetny bohater.
W Walecznych poznajemy Bloodshota-maszynę do zabijania, którą można wysłać gdziekolwiek, a ona sobie poradzi. Stworzony przez tajną organizację „Duch”. Pozbawiony uczuć i wypełniony nanitami, wykonywał każdy rozkaz. Zakochał się w Geomantce, która umierając w jego ramionach, uwolniła go spod kontroli malutkich nanorobotów i dała szansę na normalne życie. Potwór bez emocji, uwolniony od swojego przekleństwa nie jest jednak w stanie zaznać szczęścia. Pozbycie się ich bowiem wiąże się z cholernie wielką odpowiedzialnością. Ludzka strona Raya, jego wewnętrzne konflikty, pragnienie zwyczajnej miłości, akceptacji i normalnego życia oraz z czasem zaskakująca chęć superbohaterowania i ochrony innych kosztem własnego szczęścia to coś, co najlepiej zadziałało dla mnie w tej historii.
Nasz Ray z gadającego jak robot typa, bez poczucia humoru, który nie umie w relacje, staję się nawet na chwilę wyluzowanym, żartującym i romantycznym facetem. Lemire świetnie rozpisuje swojego protagonistę, który jest wyrazistą postacią z krwi i kości. Z każdym kadrem nasz bohater się rozwija, by na koniec przejść ciekawą drogę. Dotychczasowe dwa tomy to smutna opowieść o tragicznym bohaterze, który ciągle zmuszony jest podejmować trudne decyzje. Efektem nigdy nie zaznaje szczęścia, choć jest z tym faktem pogodzony. My razem z nim powoli przestajemy się łudzić, że Ray Garrision zazna spokojnego życia z ukochaną u boku, gdzieś z boku tego całego bałaganu, za który po części odpowiada.
Inni bohaterowie bladną nieco przy Bloodshocie. Nie jestem fanem Key i Bloodsquirta, rozumiem jednak ich rolę. W głowie Raya dzieje się dużo. Kłębią się myśli oraz nawarstwiają wątpliwości. Dwójka towarzyszy to idealna okazja do ukazania tego wszystkiego inaczej niż za pomocą monologów bohatera. Wymiany zdań z projekcjami zwichrowanej psychiki wprowadzają dynamikę, żarty, są również polem do docinek i przypominania czytelnikowi o istotnych sprawach. Zawiodłem się lekko na parze agentów depczących po piętach Garrisonowi. Nie dość, że wolałem śledzić rozwój wydarzeń z perspektywy Bloodshota, to na koniec okazało się, że Agentka Festival i Agnet Hoyt nie mieli wielkiego wpływu na ich przebieg. Dodali jednak kolejny niezbędny element układanki do zbudowania kryminalnego klimatu I poczucia, że Ray nie tylko jest tym polującym, ale sam znajduje się na czyimś celowniku.
Strona wizualna, za którą odpowiada Butcha Guice, prezentuje się bardzo dobrze. Proste, prostokątne kadry w przy stonowanej tonacji barw kolorysty. Służą one pozornie powolnej narracji, stopniowo budując napięcie. Co kilka stron jednak dostajemy po oczach efektowną rozkładówką, która celowo wyłamuje się z tego schematu. Rysunki są wtedy wymyślne, ramki kadrów ukośne. Towarzyszą im brutalne, krwawe sceny w agresywnych kolorach. Mały zarzut mam jedynie do nie do końca konsekwentnego rysowania twarzy.
Polowanie jest skrzętnie skonstruowaną historią, w której otrzymujemy satysfakcjonujące odpowiedzi na kilka pojawiających się tropów. Znając Lemira powinienem wcześniej wpaść na jedno z głównych rozwiązań, dałem się jednak podejść i dobrze, bo zabawa była tym większa. Polecam lekturę nowego Bloodshota, szczególnie za świetnie rozpisanego bohatera, poruszane kwestie związane z człowieczeństwem, odpowiedzialnością czy strachem przed konfrontacją z przeszłością, która może być bardziej przerażająca niż kilku morderczych psycholi. Jeśli ktoś jednak nie ma zamiaru zastanawiać się nad głębszym przesłaniem, zawsze odnajdzie tu niezłą krwawą jatkę w towarzystwie niezobowiązującej akcji, która potrafi dać dużo frajdy i dostarczyć dreszczyku emocji. Lemire znalazł zatem złoty środek, kolejny raz. Czekam na więcej komiksowego Bloodshota i teraz tym bardziej nie mogę doczekać się przyszłorocznej ekranizacji z Vinem Dieslem.
Dziękuję wydawnictwu KBOOM za egzemplarz do recenzji.