Palcojad
Palcojad wydawał się na tyle zachęcający, żebym spróbował, ale finalnie nie przekonał mnie do sięgnięcia po kolejne tomy. Horrory rzadko trawię, więc potrzebowałem jakiejś zachęty. Chyba przedmowa Roberta Kirkmana zaważyła, bo zasiała we mnie ziarno niepewności. A co, jeśli, tak jak pisał, trzymam się sprawdzonych historyjek, odgrzewanych wciąż na nowo (w kwestii komiksu amerykańskiego, rzecz jasna), nie zaglądając między okładki świeżych pozycji? Spróbowałem więc. Najpierw wypiszę plusy, których sporo, a na koniec mój argument przeciw.
Sugestywny tytuł
Wyczuwałem krwawą masakrę z motywem przewodnim wybrednego kanibala. Autentycznie, spodziewałem się śledztw w sprawie ofiar pozbawionych palców. Owszem, ktoś tam obgryza paznokcie aż do kości, ale przesadnej rzezi nie ma (przesadnej, podkreślam, to komiks 18+), całość jest też w pewnym sensie pastiszem, sporo tam cichego śmiania się z samych siebie, z poszczególnych motywów. Od samego początku byłem więc mile zaskoczony brakiem nadmiernie lejącej się krwi, spojrzeniem na horror z przymrużeniem oka, jak i tłumaczeniem tytułu. Nailbiter oznacza po prostu kogoś obgryzającego paznokcie, natomiast Palcojad ponadto zgrabnie podpowiada, że historia nie jest dla dzieci, niosąc ze sobą znacznie bardziej nieprzyjemne wyobrażenia. Zdecydowane, wielkie „ufff” w związku z tym, że nie czytałem o sprawie kalifornijskiego obgryzacza paznokci, tylko palcojada. Lepsza drobna przesada niż zgrzyt przy każdym pojawieniu się kluczowego słowa.
Motyw przewodni
Palcojad jest słowem-kluczem, ale ów smakosz pozostaje gdzieś w tle. Na pierwszy plan wysuwa się pewno miejsce. Rzecz się dzieje w miasteczku Buckaroo, rodzimej miejscowości mnóstwa seryjnych morderców, które jest de facto głównym bohaterem komiksu, bo to z nim łączą się wszelkie wątki, to o nim chcemy się wciąż więcej dowiedzieć, zrozumieć czemu wychowuje zabójców. Poznajemy zarówno szarych mieszkańców, jak i nowych kandydatów na zbrodniarzy, uniewinnionych oskarżonych oraz całkiem świeżych podejrzanych. Mieścinie przyglądamy się głównie oczyma policjanta, który samowolnie prowadzi tam śledztwo. Motyw miasta-matki psychopatów zacny, okraszony między innymi sklepem sprzedającym gadżety związane ze znanymi zbrodniarzami, czy beztroską wizytą Briana Michaela Bendisa.
Wysoki poziom
Scenariusz WIlliamsona jest naprawdę porządny. W następnym akapicie będę miał do niego zastrzeżenia, ale to kwestia subiektywna. Obiektywnie jednak do wielu elementów ciężko się przyczepić. Palcojad nie jest zbyt przewidywalny (chyba że czytam za mało horrorów i tylko ja bywałem zaskoczony), poszczególne postacie nie są wprowadzane ani zbyt powierzchownie, ani też nie musimy babrać się od wejścia w ich wewnętrznych przeżyciach, czy od razu studiować biografii. Kadrowanie za każdym razem adekwatne do akcji, na różnym poziomie dynamiki, nie straszy bezsensownymi rozkładówkami, ani zbędnymi udziwnieniami w podziałach stron. Bardzo fajnie pracuje perspektywa, to zbliżając nas do twarzy bohaterów, to pokazując pełne otoczenie, tak jakbyśmy rozglądali się za nadchodzącym niebezpieczeństwem. Rysunki Hendersona jak dla mnie bardzo przyjemne. Troszkę może mało szczegółowe, jest sporo pustych przestrzeni, szczególnie twarze zdają się ubogie, ale jakoś trzyma się to kupy, styl jest jednolity, taka kontrolowana niedbałość i delikatne przerysowanie. Kawał roboty odwaliły też kolory Guzowskiego. Same nienasycone barwy, nawet krew stara się być nienachalna. Wszechogarniająca szarzyzna jest jakby cały czas na granicy zlania się w jedną całość, co sprytnie potęguje niepokój i zwiększa zaskoczenie, kiedy ktoś nagle wyskakuje z nożem. Nadaje też realizmu, szczególnie w deszczowych i nocnych scenach.
Rozciąganie fabuły
Pomimo wysokiego poziomu strony graficznej i technicznej poprawności w elementach scenariusza Palcojad ma poważną wadę, przynajmniej z mojego punktu widzenia. Jest zbędnie rozwleczony na aż 30 zeszytów. Tom pierwszy (#1-10) jest takiej objętości, że spokojnie można by w jego obrębie opowiedzieć o śledztwie w miasteczku seryjnych morderców. Palcojad się natomiast po drodze okrutnie rozjeżdża, poznajemy mnóstwo postaci, przez cały czas totalnie nic się nie wyjaśnia. Dochodzą, a to istotne jednostki, a to grupy, a to znowu jakieś porażające fakty z przeszłości, ale przede wszystkim nagłe, pełne przemocy zdarzenia. Postacie są tak skrojone, że lubimy te, które powinniśmy, a inne wzbudzają paletę negatywnych emocji. Jest ich wszystkich jednak jak dla mnie za dużo. Wrażenia bałaganu nie mam, za to skojarzenie z inną serią – mangą Monster. Kiedy na każdym kroku okazuje się, że chodzi jednak o coś/kogoś innego, kiedy co chwilę dzieje się coś nieprzewidywanego, to zwykłem cieszyć japę, że ktoś mnie zaskakuje. Tutaj się po prostu zmęczyłem. Palcojad zostawił mnie z mnóstwem pytań, na które nie mam ochoty już szukać odpowiedzi. Podobnie jak z Monsterem, którego nigdy nie dokończyłem, zaciekawił mnie motyw przewodni, tutaj „złego” miasteczka, a tam złego człowieka. Sam motyw jednak nie wystarczył, rozwlekanie zabija we mnie ciekawość do serii.
Dziękuję wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego.
Konrad