Parszywy drań. Tom 2
Przyszło czekać dwa lata na zakończenie tej przygodowej historii z telenowelowym twistem rodem z „Mamma Mia – „kto jest moim ojcem”. W końcu „Parszywy drań. Tom 2” wpadł mi w ręce. Wszystko byłoby super, gdybym pamiętał więcej z pierwszego tomu albo mógł go odnaleźć na półce. Wygląda na to, że mu się znudziło czekanie – niecierpliwi, ciągle w ruchu bohaterowie najwyraźniej narzucają pewne tempo także swoim książkom.
Co w artykule?
Wydawnicze dylematy, a ja czekam
Oczywiście nie można mieć za złe wydawnictwu – drugi tom, a właściwie podwójny zbiorczy album z odcinkami 3 „Guajerai” oraz 4 „Le rituel”, wylądował naprawdę najszybciej, jak tylko mógł. Na ostatniej stronie widnieje adnotacja: „sierpień 2024”. Coraz bardziej jednak rozumiem tych, którzy kupują serie dopiero wtedy, gdy są już dostępne w całości, albo sięgają po wydania zbiorcze gromadzące cały cykl w jednym, opasłym tomiszczu. Wszyscy są wtedy zadowoleni – czytelnicy, bo mogą poznać historię bez ryzyka, że zostanie niedokończona, oraz wydawcy, którzy omijają klątwę pierwszego tomu, po którym zainteresowanie często spada.
Loisel wykreował wiele postaci, jednak w centrum wydarzeń niemal zawsze znajduje się Max. Dziedzicząc po matce kilka szpargałów, w tym starą fotografię, wyrusza na poszukiwanie odpowiedzi. Jego podróż w sam środek amazońskiej dżungli przynosi jednak więcej pytań niż odpowiedzi, wprowadzając go w wir tajemnic. Co ciekawe, mianem „parszywego drania” można obdarzyć wielu paskudnych obrzydliwców, ale Mermoz – jednooki, jednoręki starzec, kreujący się na ofiarę – wyprzedza wszystkich o kilka długości. Umieszczenie akcji w połowie lat 70. dodaje opowieści brutalności. Przykładem jest choćby scena gwałtu, choć można się zastanawiać, czy współcześnie byłoby tam spokojniej.
Tajemnica w środku amazonii
Wrak rozbitego przed laty w środku dżungli samolotu przyciąga ludzi z różnych powodów. Pierwszy to chciwość – marzenie o odnalezieniu skarbu, które kusi każdego, zwłaszcza tych pragnących choć na chwilę wyrwać się z codziennej walki o byt. Drugi powód jest znacznie poważniejszy. W katastrofie zginęła córka zarządcy tartaku, porwana wcześniej dla okupu. Hermann, mimo że jest ciężko chory – a może właśnie dlatego – pragnie tylko jednego: odnaleźć swoją córkę, zjednoczyć się z nią w symbolicznym geście i w końcu spocząć obok niej.
W połowie historii postacie są mocno rozproszone, a akcja wyhamowuje, dając czytelnikowi chwilę wytchnienia. Loisel jednak w końcu puszcza lejce, a opowieść zmienia się w dynamiczny akcyjniak, który w połowie tego albumu pędzi w szaleńczym galopie. Najpierw mamy napięte negocjacje, zakończone dramatycznym wyścigiem o to, kto pierwszy sięgnie po broń, a później wściekłą gonitwę. Scena pościgu, zapowiadana już na okładce, rzeczywiście podnosi tętno – zwłaszcza gdy relacja Maxa z niemą metyską i ich niedawne zjednoczenie wymusza kibicowanie chłopakowi. To czysta akcja – bez zbędnych opisów czy dialogów, tylko intensywny pęd na złamanie karku. Wyszło to tak dobrze, że finałowi trudno było przebić emocje tej sceny.
Magii mało, ale jest miłość
„Parszywy drań” to opowieść, która balansuje między różnymi nurtami. Miejscami jest historią miłosną, w wielu momentach brutalnym zapisem okrucieństw wyrządzanych miejscowej ludności, a jednocześnie próbuje tchnąć w fabułę odrobinę idealistycznego optymizmu – szczególnie widocznego w postaciach przyjaciółek prowadzących polowe ambulatorium.
Choć historia trzyma się mocno ziemi, Loisel nie rezygnuje z charakterystycznych dla siebie elementów fantastyki (jak w „Wielkim Martwym” – więcej tutaj: KLIK). Przykładem jest duch córki Hermanna, uwięziony między światami, który czeka na ojca, nie mogąc znaleźć spokoju. W dżungli pojawia się w końcu szaman, przywleczony w nadziei na odprawienie ceremonii Kawarawy, jednak rytuał ostatecznie nie dochodzi do skutku, a szansa na dodatkową nutę magicznego realizmu przepada.
Poprzedni tom miał wyraźny motyw muzyczny, z mocno obecnymi i dobrze kojarzącymi się piosenkami The Beatles. Tutaj również pojawia się muzyczny akcent, ale o podobnej przyjemności nie ma mowy. Rozkręcone radio w samochodzie miejscowego policjanta łapie tylko turecką stację, a ponieważ trwa walka z opadającymi powiekami, w głowie zaczyna pobrzmiewać nieustanne sitarowe „RIngi dingi dingi dingi” i charakterystyczne ćwierćtony.
Droga do szczęśliwego zakończenia
Relacja Maxa i Baii stanowi jedną z odpowiedzi na wszelkie zło, choć miejscami jest mocno skomplikowana. Emocjonalny bagaż, który narasta przez wszystkie wydarzenia, doprowadza nawet do chwilowego rozstania zakochanych. Paradoksalnie, to właśnie ten zabieg pozwala na wzruszające skrzyżowanie spojrzeń na ostatniej planszy, zamykając historię symbolicznym akcentem. Drugą odpowiedzią na otaczającą brutalność jest adopcja dziecka przez dziewczyny prowadzące ambulatorium oraz założenie przytułku. Dla kogoś uznającego tylko tradycyjny model rodziny, taki finał może być trudny do zaakceptowania.
Ogólnie żałuję, że nie znalazłem czasu na solidne przypomnienie sobie pierwszej połowy historii albo na przeczytanie całości za jednym zamachem. Mimo to „Parszywy drań” w końcu odsłonił przede mną swoją konstrukcję i zaszyte tajemnice. Nie wszystkie rozważania Loisela do mnie trafiają, zwłaszcza te o wolności uczuć i wyższości miłości nad genetyką. W dziwny sposób unika on też kwestii chorób genetycznych u potomków, choć rozumiem, że takie rozważania utrudniłyby doprowadzenie fabuły do konkretnego zakończenia (choć nie byłyby niemożliwe). I to tyle. Drugi tom wyląduje na półce obok pierwszego, gdy tylko uda mi się go znaleźć.
Scenarzysta: Régis Loisel
Ilustrator: Olivier Pont
Tłumacz: Jakub Syty
Seria: Parszywy drań
Format: 215×290 mm
Liczba stron: 168
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Druk: kolor
Egzemplarz udostępniony przez wydawnictwo