Providence. Tom 1 – Alan Moore w świecie Lovecrafta

„Providence. Tom 1” jest zarówno sequelem „Neonomiconu” (więcej tu – klik), jak i prequelem, ponieważ akcja rozgrywa się w 1919 roku. Historia zaczyna się od kryzysu – przynajmniej dla redakcji gazety, dla której nagłe zwolnienie się połowy strony to sytuacja dramatyczna. Padają różne pomysły na zapełnienie luki, aż w końcu Robert Black rusza tropem tajemniczej książki, w dziwny sposób powiązanej ze śmiercią osób, które ją przeczytały. Tak rozpoczyna się podróż w atmosferze nieuchwytnego zagrożenia, potęgowanego brązowo-zieloną kolorystyką.

Providence. Tom 1

Adaptacja, czy nowa historia?

Alan Moore spłaca dług wobec H.P. Lovecrafta. Obaj to wizjonerzy, choć ich losy potoczyły się inaczej – jeden jest ceniony na całym świecie, drugi umierał w samotności, niedoceniony. A jednak bez Lovecrafta dzisiejsza fantastyka i groza wyglądałyby zupełnie inaczej. Po „Neonomiconie”, który zawierał dwa komiksowe opowiadania – „Podwórze” i tytułowe – Moore zmienił koncepcję dzieła inspirowanego cyklem wierszy „Grzyby z Yuggoth”. Jak głosi legenda, zgubił notatki w taryfie, a zamiast nich stworzył dwunastoczęściową serię, której pierwsze cztery zeszyty znajdziecie w pierwszym tomie.

Podobnie jak w „Neonomiconie”, na końcu znajdziecie leksykon ze szczegółowymi nawiązaniami do literatury Lovecrafta. Alan Moore splata fabułę z różnych wątków, umiejętnie wrzuca odniesienia, ale nie tworzy zwykłej adaptacji. Tka własną, rozbudowaną historię, wykorzystując dostępne dzieła jako inspirację. W jej centrum stoi Robert Black – młody dziennikarz pracujący w gazecie, ale marzący o napisaniu powieści. Problem w tym, że jeszcze nawet nie zaczął. Ba, nie ma nawet tematu ani wstępnej koncepcji. W leksykonie znajdziemy informację, że jego imię i nazwisko nie są przypadkowe – w „Nawiedzicielu mroku” głównym bohaterem jest pisarz Robert Blake, który, podobnie jak Black, pochodzi z Milwaukee.

Providence. Tom 1

Galeria osobliwości

Na drodze zwykłego dziennikarza z pisarskimi aspiracjami staną dziwne osobistości. Doktor Alvarez utrzymuje w swoim mieszkaniu nienaturalnie niską temperaturę dzięki aparaturze działającej na amoniaku. Z kolei pan Garlan Dheatley prowadzi farmę, która przypomina istny park osobliwości – a jego czterdziestoletnia córka, tworząca kredkami rysunki na poziomie mało rozgarniętego pięciolatka, wydaje się najmniej ekscentryczna. Będzie dziwnie i niepokojąco, a granica między rzeczywistością, wyobraźnią, majakami po zatruciu i snami zacznie się zacierać.

Alan Moore to mistrz komiksu, a niektóre sceny w „Providence” robią ogromne wrażenie, wręcz filmowym rozmachem. Jak choćby moment, gdy Robert Black idzie na obiad, a jego przechadzka po ulicach przeplata się z retrospekcjami, pojawiającymi się rytmicznie w co drugiej, poziomej klatce. Albo sceny zestawiające go z innym marzycielem – Tomem Malonem, który równie mocno rozczarował się swoją profesją. Także scena meldunku w hotelu – oczekiwanie na odpowiedź recepcjonisty odmierza seria dzwonków, między którymi wpleciona jest retrospekcja drogi do budynku. To momenty, przez które się płynie, ale tempo „Providence. Tom 1” nie jest równe.

Providence. Tom 1

Ciężar dialogów i pamiętników

Zwolnienia tempa widać już w dialogach – długich, szczegółowych, zahaczających o różne wydarzenia i skrupulatnie wyjaśniających „lore” tego uniwersum. Postacie są pieczołowicie wprowadzane, a historia tajemniczej Księgi stopniowo się rozwija. Po każdym zeszycie pojawia się „raptularz” Roberta Blacka – dziennik z elegancko wyszywaną i oprawioną okładką (bo to właśnie od niej wszystko się zaczyna), w którym bohater spisuje swoje wspomnienia. Niektóre wydarzenia się pokrywają, ale zapisane relacje wydają się dokładniejsze lub obejmują szerszy kontekst niż sam komiks – dowiadujemy się na przykład, dlaczego bohater poszedł do fryzjera. Pod tym względem „Providence. Tom 1” przywołuje skojarzenia z „Ostatnim dniem Howarda Phillipsa Lovecrafta” (więcej tu – klik), wzbogaconym o jego listy.

To, co w dialogach jest jeszcze do przejścia, w pamiętnikach wymaga już maksymalnego skupienia. Łapałem się na tym, że odpływam myślami i nagle tracę wątek. Nawet zastanawiałem się, czy nie pomijać tych dodatkowych stron, ale fabuła jest nimi wyraźnie uzupełniana, a trafiają się też naprawdę ciekawe rozważania. Wątek narracyjnych ram sprawia, że zaczynam się zastanawiać, co jeszcze Alan Moore wymyślił. Pamiętniki świetnie uzupełniają komiks – choćby poprzez rozważania nad wyborem narzędzia do opowiadania historii, gdzie pojawia się postać Delvilla, który został malarzem. W końcu w ostatnim rozdziale pada zdanie: „Książka powinna mieć obrazki. Ludzie lubią na nie patrzeć, kiedy męczy ich czytanie liter”.

Providence. Tom 1

Po spojrzeniu na całość zapowiada się jazda wysokich lotów, ale jednocześnie ciężkostrawna. Tak to już bywa z geniuszami – często ocierają się o szaleństwo. Mimo wszystko uważam, że warto, ale czy od razu sięgnę po drugi tom? Mam go w domu, ale… sam nie wiem.

Scenarzysta: Alan Moore

Ilustrator: Jacen Burrows

Tłumacz: Jacek Żuławnik

Wydawnictwo: Egmont

Seria: Providence

Format: 170×260 mm

Liczba stron: 176

Oprawa: twarda

Papier: kredowy

Druk: kolor

Share This: