Sami. Mroczny wir. Tom 5 – w samym środku tajemnicy
Seria o dzieciakach, które któregoś dnia obudziły się w wielkim mieście bez opieki dorosłych, dotarła do momentu, w którym zaczęła mnie nużyć. Fabien Vehlmann chyba zdawał sobie sprawę, że w zamknięte karty wiecznie grać nie może, więc Sami. Mroczny wir. Tom 5 odsłania wreszcie (choć nie całkiem) trzpień zamysłu. Na tyle zaskakującego, że wzbudza we mnie na nowo zainteresowanie tą serią.
Co w artykule?
Jak ogarnąć świat bez dorosłych?
A zaczęło się od tego, że całkiem interesujące wydały mi się poruszane wątki przez Vehlmanna. Dzieciaki budzą się w opuszczonym mieście, co przywodzi mi na myśl filmy postapokaliptyczne. W grupie wykształcają się silne osobowości, podkreślana jest rola przywódcy i odpowiedzialność, jaką za sobą niesie. Dzieciaki tworzą plemiona, jedni chcą przetrwać i dowiedzieć co się stało, lider innych kieruje w stronę agresywnego komanda przywodzącego na myśl Władcę Much.
Bajka nie dla maluchów
Na łamach serii wylało już się całkiem sporo przemocy. Po mieście krąży brutalne stado małp, dzieciaki musiały sobie poradzić z groźnym i przerażającym nożownikiem, Saul, przywódca Klanu Rekina popełnił samobójstwo, a Dodji został zastrzelony. Zgrywa to się z nurtem fantastyki, sugerującym, że upadek cywilizacji wyciągnie z ludzi najgorsze instynkty, a tu mamy jeszcze dzieciaki, które muszą sobie radzić bez dorosłych, mentorów nikt nie wskazuje, sami muszą wyjść przed szereg, ale nie każdy, kto ma coś do powiedzenia, ma na to odwagę.
Mylić może obła, nadająca się do bajek dla dzieci kreska Gazzottiego. Sympatyczne mordki, okrągłe twarzyczki, święcące oczka i miłe uśmieszki. Sami. Mroczny wir. Tom 5 to komiks młodzieżowy, ale najmłodsi lepiej niech zajrzą tu za kilka lat.
Polityka wewnątrz grupy bardzo zaciekawia. Dodji stwierdził ostatnio (więcej tu – klik), że ma dość stresu związanego z dowodzeniem i odsunął się na bok. Yvanowi rola przywódcy nie za bardzo leży i chciałby, żeby dzieciaki same wybrały swojego lidera. No i dochodzimy do tego, że Leïla namawia wszystkich, by dojść w końcu do jądra tajemnicy. Dzieciaki wyruszają w sam środek miasta, gdzie znajduje się…
UWAGA. Jadę ze spoilerami!
Czarny monolit. Bardzo podobny do tego, którego znamy z Odysei Kosmicznej 2001 (filmu Kubricka), czy Szninkla (komiksu rysowanego przez naszego Grzegorza Rosińskiego). Bardzo podoba mi się ten zwrot akcji, który może i był planowany, ale jednak mnie osobiście zaskoczył.
Oczywiście to, z jakiego powodu czarny monolit pojawił się w mieście, nadal jest enigmatyczne, ale zostają odkryte drzwi do miasta. Wejście do tego świata wiedzie przez śmierć. Teza zostaje udowodniona przez pojawienie się postaci uznawanych za martwe, z tym że ziarno tajemnicy nosi każdy dzieciak, którego do tej pory spotkaliśmy, a prawda chowa się we wspomnieniach.
Fabuła wcale nie zmierza jakoś prędko do rozwiązania, lekko pokazuje się, gdzie może być finał, choć dwójka dzieciaków o pustym spojrzeniu jako jedyna wie, co tu się wyprawia. Przyznam, że ten tom bardzo mnie zaintrygował i chętnie poznam dalszy ciąg.
Scenarzysta: Fabien Vehlmann
Ilustrator: Bruno Gazzotti
Tłumacz: Agata Cieślak
Wydawnictwo: Egmont
Seria: Sami
Format: 215×290 mm
Liczba stron: 48
Oprawa: miękka
Druk: kolor