Sami. Wymiar czwarty i pół. Tom 6
Seria Gazzottiego i Vehlmanna weszła na kolejny poziom, ale nadal więcej nie wiadomo, niż zostało odkryte. Sami. Wymiar czwarty i pół został otagowany na fioletowo (do tej pory tomy były oznaczane na zielono), co można niby interpretować jako nowe otwarcie, ale nie oszukujmy się. Jest tu pełna ciągłość, tomy trzeba czytać po kolei, aby przejść do drugiego cyklu, warto znać pierwszy.
Co w artykule?
Świat bez dorosłych
Opuszczony przez dorosłych świat zamieszkują dzieci i mimo że między ekipami następuje rozejm, dochodzi do nowego rozdania i nowego podziału. Ekipa Dodjiego, dowodzona obecnie przez Leïlę daje się wmanewrować w niebezpieczną grę tagowania terytorium. Saul, uznawany do niedawna za martwego, zbiera członków dawnego klanu rekina i zajmuje strategiczne punkty w mieście, lub takie, które przeciwnicy chcieliby kontrolować, jak na przykład bibliotekę.
Dodji ma co prawda rację, najlepiej byłoby nie dać się sprowokować do gry, ale jak już się zrobiło krok do przodu, to trzeba dalej brnąć. Czytelnik szybko staje się kibicem tej niezdrowej rywalizacji, a przeciwnikiem gardzi, niczym najgorszym wrogiem. Zwłaszcza że Saul wygląda, jakby urwał się z Hitlerjugend, a jego ekipa używa do tagowania symbolu słońca, czyli nie mniej, nie więcej zakamuflowanej swastyki. Ich agresywna dewiza to być zawsze o krok przed konkurentami, czyli w sumie Blitzkrieg, zwłaszcza że na końcu wjeżdżają na arenę czołgiem.
Enigmatyczne centrum opowieści
Oczywiście najbardziej zajmującym wątkiem nadal jest tajemnica, czytelnik chciałby się dowiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi. Dzieciaki dowiedziały się do tej pory tyle, że każdy z nich zginął, a Saul i Dodji więcej niż raz. Dochodzi do bardzo ciekawych rozważań, z początku w materii religijnej, no bo skoro wszyscy są martwi, to powinni gdzieś trafić. Do nieba? Do piekła? Może do czyśćca, ale co wtedy robi tutaj żyd? No i skoro nie żyją, to czemu czują ból, głód, strach tak jakby żyli.
Z takiego rozważania zostaje wyprowadzona ultra ciekawa teoria wymiaru cztery i pół, bazująca na mechanizmach mózgu, który za wszelką cenę stara się przetrwać. W sytuacji zagrożenia śmiercią, czy wręcz w momencie umierania, metabolizm przyśpiesza na tyle, że poszczególne sekundy zdają się trwać wieczność, albo przynajmniej na tyle długo, by dać czas do namysłu, jak by można było się uratować. Rasowa teoria godna najlepszego science-fiction. Brawo.
Komiksowy Władca Much
Ta seria bardzo kojarzy mi się z Władcą Much, w tym tomie znowu dochodzi do obserwacji zachowań dzieci, pozbawionych jakiejkolwiek kontroli ze strony dorosłych. Przynależność do grupy i stanięcie po którejś ze stron konfliktu wyciąga z dzieciaków dzikość i agresywne postawy. Dochodzi do rękoczynów, pojmania i upokarzania przeciwników. Mimo że akcja rozgrywana jest w mieście, to jednak nie trudno sobie wyobrazić, że jest to dżungla, zwłaszcza że niebezpieczeństwo czai się za każdym rogiem.
Boris po wydarzeniach z Mrocznego wiru (więcej tu – klik), cały szósty tom przebywa w ciemności i gdy ekipa Dodjiego ma go już zostawić w tyle, następuje zwrot akcji, dzieciaki wpadają w potrzask i będą znajdować się w nieciekawej pozycji, aż do premiery następnego odcinka. Dziewiątkę można było wyłowić w jednym z kadrów, ale na końcu została podkreślona waga tej liczby, ale na wyjawienie znaczenia trzeba będzie jeszcze poczekać. Nie lubię, gdy autorzy zostawiają czytelnika w rozkroku, ale dzięki tym zabiegom utrzymuje się moje zainteresowanie tą serią, wiec no, niech będzie.
Graficznie zaprezentowana tu obła kreska kojarzy mi się z Ptysiem i Billem, serią której za bardzo nie lubię, ale zżyłem się z dzieciakami już na tyle, że przestało mi to przeszkadzać. Akcja krążąca wkoło sekretu wciąga na tyle, że zapomina się o tym, że czyta się komiks, a to nie udaje się za każdym razem.
Scenarzysta: Fabien Vehlmann
Ilustrator: Bruno Gazzotti
Tłumacz: Agata Cieślak
Wydawnictwo: Egmont
Seria: Sami
Format: 215×290 mm
Liczba stron: 48
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Druk: kolor