Star Trek Tom Pierwszy Recenzja
Być znowu małym chłopcem, z głową pełną marzeń, z czystą potrzebą odkrywania nowych smaków, nieznanych miejsc, poznawania zjawisk rządzących światem. Znacie tę melancholijną potrzebę? To ona popycha nas, aby nie siedzieć w miejscu. Chwyta za kark i wyprowadza z domu. Zmusza do działania i myślenia. Kombinuj chłopaku, zmieniaj świat i odkrywaj to, co jeszcze nieznane. Możesz to zrobić. W swojej niemożności i szeregu ograniczeń możesz uczynić różnicę, w poważaniu mając, jak niemożliwe zadanie stoi przed Tobą. Spojrzenie za zakręt nieznanej drogi wywołujące ekscytację przed jej dalszym poznaniem. Kiedyś była to eksploracja łąki, dzisiaj jest to wycieczka po zakątkach miejskiej dżungli, jutro może to być podróż na Marsa, a pojutrze czeka na nas wszechświat. W ręku trzymam dziennik podróży gwiezdnej, nadesłany przez Ultimate Comics, z jakże prostym tytułem: Star Trek Tom Pierwszy.
Space: the final frontier.
Komiks, który właśnie przeczytałem, nie jest dla mnie początkiem podróży po uniwersum Star Trek. Właściwie to melancholia przegnała mnie po wszystkich serialach i filmach. Wszystko przez wspomnienia o łysym kapitanie, ślepym inżynierze i komandorze androidzie. Serial emitowany na przełomie lat 80-tych i 90-tych to udane wskrzeszenie upadłej serii, stworzonej w latach 60-tych. Serial nazywany w tej chwili jako Star Trek The Original Series zapoczątkował uniwersum i podłożył podwaliny pod wszystkie późniejsze serie i filmy. Na mostku pierwszego statku Enterprise (bez sygnatury A, B, C, ani D) spotykamy kapitana – jest nim James T. Kirk, oficera naukowego Spocka, inżyniera Montgomery’ego Scotta, łącznościowca Uhurę, doktora McCoya, Sulu za sterami i jest oczywiście też Chekov…
These are the voyages of the starship Enterprise.
Jeżeli ktoś zna uniwersum Star Treka tylko z filmów J.J. Abramsa, z nową obsadą, może pomyśleć, że coś mi się pomyliło. Otóż nie, restart polegał na przywróceniu pierwszej załogi, z kapitanem Kirkiem na czele. Młodzi aktorzy przynieśli nową jakość (nie czytaj: lepszą), a całość pokolorowano superduper efektami, na czele z animacjami komputerowymi. Na nieszczęście filmy uderzyły w nutę kina akcji, gdzieś w tyle zostawiając rozważania egzystencjalne, filozofię i twarde sci-fi. Gdzie w tym wszystkim jest komiks Star Trek Tom Pierwszy? W bardzo dziwnym miejscu – pomiędzy.
Scenarzysta komiksu, Mike Johnson, postanowił stworzyć hybrydę pomiędzy serialem Star Trek Original Series a załogą znaną z filmów J.J. Abramsa. Do tego celu użyto scenariusza z oryginalnych odcinków serialu: Where No Man Has Gone Before (S01E03) oraz The Galileo Seven (S01E16). Dialogi wypowiedziane w latach 60-tych zostały włożone w usta sporo młodszych aktorów, zmieniając lekko potok wydarzeń i dopasowując całość do charakterystyki załogi znanej z filmów. Mam tylko jedno zasadnicze pytanie – PO CO? Ja rozumiem, że serial, od którego to wszystko się zaczęło, może być dla wielu niestrawny ze względu na raczkujące w tamtym czasie efekty specjalne. Choć i tak mamy do czynienia w tej chwili z lekko przekolorowaną wersję, to nadal kino akcji w stylu laserów z tyłka to nie jest. Czemu nie stworzyć oryginalnego scenariusza? Przez wielu fanów TOS jest obdarzany większą niż należną czcią, więc, chodząc na skróty, otrzymuje się produkt, który ma szansę się spodobać.
Its five-year mission: to explore strange new worlds, to seek out new life and new civilizations, to boldly go where no man has gone before
Jeśli to wasze pierwsze wejście na pokład statku Enterprise 1701, oto czego możecie się spodziewać. Rysownik komiksu Star Trek Tom Pierwszy to nie dekorator pałacowy. Daleko mu także do projektantów wnętrz pałacu. Nie ma też głowy pełnej szalonych pomysłów, przez co jego dzieła nie staną się epokowe. Ot, zwykły rzemieślnik, który powierzone mu powyższe zadanie wykonał najlepiej, jak tylko mógł. Przez to Enterprise w wykonaniu od Ultimate Comics to zwykłe auto dla klasy średniej. Owszem, klimatyzacja jest, ale na podgrzewane siedzenia nie zasłużyliśmy. Rysunki, które ujrzycie w komiksie, a i owszem, nie kłują w oczy. Plasują się gdzieś w morzu przeciętniactwa. Po skończeniu lektury żaden kadr nie zostanie wam w pamięci. Wyrobnictwo oscylujące wokół galaktyk połyskujących niczym psie klejnoty. Wypisz wymaluj filmy J.J. Abramsa.
Star Trek Tom PIerwszy (i ostatni?)
Chwała Ultimate Comics za sprowadzenie Star Treka do Polski. Szkoda, że komiksowy debiut jest taki mdły. Przykro, potencjał uniwersum jest przeogromny, obok Star Trek Tom Pierwszy przechodzę jednak obojętnie. Największy grzech komiksu to reinterpretacja serialu, który widziałem i nie potrzebuję go jeszcze oglądać w innej formie. Nie cierpię tego typu zabiegów, zwykły skok na kasę, polegający na sprzedawaniu produktu w innym opakowaniu. Mógłbym uczynić wyjątek od reguły, tymczasem zarezerwowałem go dla wznowienia Króla Lwa.
Ten mały gracz komiksowy przekonał się na własnej skórze, że wydawanie komiksów w Polsce nie jest jak jazda na rowerze. Miało być tak pięknie, sprzątnęli sprzed nosa Fantasmagorii Archiego, w dobie popularności serialu Riverdale. Niestety, poród przebiegał przy wtórze komplikacji. Mimo to wydawnictwo butnie zapowiadało szereg tytułów, które, nie powiem, wydawały się interesujące. Na tym chyba jednak należy poprzestać, bo trzeci tytuł wydawnictwa, zamykający katalog, jest tego doskonałym przykładem. Na butnych przechwałkach się daleko nie ujedzie, bo rower, który wydawnictwo dostało do jazdy, to jednokołowiec, z niezbyt dobrze napompowanym kołem.
Sylwester