„Hail Hydra!” Steve Rogers Tom 1

Jeśli w ostatnich latach choć trochę interesowaliście się mainstreamowym komiksem z trykociarzami, serii ze Stevem Rogersem od Nicka Spencera nie trzeba Wam przedstawić. To tutaj już w pierwszym numerze pada historyczne „Hail Hydra” z ust Kapitana Ameryki, a uosobienie cnót wszelakich oraz idei patriotyzmu okazuje się największym z nazistów. Czy Kapitan zasłużył na takie potraktowanie w swoje 75 urodziny? Czy taki zabieg to dramatyczna próba szokowania czytelników? Czy może odważny manifest polityczny niepozbawiony miłości do tytułowej postaci?

Steve Rogers niezmiennie jako prawdziwy strateg

Niedawno Kapitan Ameryka Steve Rogers odzyskał młodość, witalność i siłę. W oczach wszystkich jest rozwiązaniem na problem panoszących się po upadku więzienia Pleasent Hill arcyłotrów, a Hydra ponownie rośnie w siłę jak nigdy wcześniej. Cap ma tu jednak własne plany do zrealizowania. Historia od samego początku jest skrzętnie planowana i cierpliwie prowadzona, choć z pozoru może sprawiać wrażenie szokującego zabiegu łatwego do odwrócenia za kilka zeszytów. Nazi Cap to postać złożona i wiarygodna, mająca sporo wątpliwości, trudności na swojej drodze oraz doświadczająca niepowodzeń. Ikona obdarzona ogromnym zaufaniem i bez wątpienia mająca największy autorytet w galerii superbohaterów Domu Pomysłów. Paradoksalnie właśnie z tych wszystkich powodów pomysł Nicka Spencera jest tak genialny. Tylko taka osoba może mieć naprawdę mocny wpływ na całe otoczenie, a historia szybko może obnażyć wiele pułapek związanych ze ślepym, bezrefleksyjnym podążaniem za swoim idolem. Steve Rogers nie jest tu zwykłym złolem z wypranym mózgiem i odwróconym o 180 stopni względem swojej nieskazitelnej wersji. Zadziwiające jak Rogers z takimi poglądami nadal był przeze mnie traktowany jak najbardziej poważnie podczas lektury. Miał swoje racje i potrafił je w swoim stylu przedstawić. Umiejętnie lawirował między podmiotami oraz osobami, z którymi miał do czynienia.

Przyjemnie czyta się jak Spencer zgrabnie porusza się w politycznych i społecznych tematach, gdzie umiejętnie wplata tak ważne kwestie jak, chociażby siła propagandy, bezpieczeństwo obywateli oraz działanie instytucji państwowych. Niestety do historii wdziera się niefortunna Wojna Domowa 2 z jej paroma grzechami, ale scenarzyście na szczęście i tak udało się poradzić z nimi dość bezboleśnie dla głównej osi fabuły.

Red Skull i jego wyznawcy

Znaczna część komiksu poświęcona jest retrospekcjom Steve’a Rogersa, w których obserwujemy jak mały, schorowany chudzielec z Brooklynu zyskuje zaufanie stawiając swoje pierwszy kroki jako nowy rekrut Hydry. Zadziwiające jak dobrze odnalazł się tu zawzięty i nieustępliwy charakter znanej nam ikony męstwa, moralności i wolności. Zwykle retrospekcję nie są czymś co mnie najbardziej intryguje, ale akurat te tutaj zmusiły mnie do refleksji nad tym, jak całkowicie różne od siebie idee mogą mieć tak naprawdę wspólny mianownik i jak zrządzenie losu potrafi wykorzystać nasz potencjał w kompletnie innym celu. Retrospekcje w dodatku mają śliczną dominującą na czarno białych planszach czerwień i to zdecydowanie najciekawszy zabieg graficzny w tomie. Rysunki Jezusa Saiza i Javiera Piny są w porządku. Nie przeszkadzają i nie odwracają uwagi (no może poza absurdalnie idealną figurą podstarzałej już Sharon Carter) od treści, która wydaje się tu jednak ważniejsza.

Nieważne ile razy upadasz, ważne ile razy wstajesz

Scenarzysta Nick Spencer porzucił polityczną karierę demokraty na rzecz pisania historii do kolorowych zeszytów. Nie da się ukryć, że komentarza politycznego jest tu cała masa, a w momencie publikacji Spencer był chyba najbardziej znienawidzoną osobą w branży komiksowej. Hejt na jego pomysł wręcz wylewał się z internetowych forów nie tylko tych związanych z popkulturą. Co ciekawe zbiegło się to z elekcją Donalda Trumpa na prezydenta Stanów Zjednoczonych, który dla wielu występuje tu pod postacią Red Skulla. Może takie porównanie to przesada, ale na pewno jest tu wiele świetnych paralel do problemów rzeczywistego świata, szczególnie współczesnej Ameryki. Można nie podzielać poglądów Spencera. On z drugiej strony nie musi ich ukrywać. Fajnie, że w mainstreamowym komiksie jest miejsce na światopoglądowy komentarz autora. Nie da się nie zauważyć tu tej warstwy. Jeśli jednak ktoś stroni od polityki to powinien również czerpać sporo frajdy z tej ponadprzeciętnej jak na trykociarskie mordobicie lektury. Tom od Egmontu to sporo konkretnego czytania w miękkiej oprawie, które urywa się nagle i pozostawia z ochotą na więcej. To kontrowersyjny pomysł, który może wyglądać jak głupi żart na 75-te urodziny Kapitana Ameryki. Wychodzi jednak z tego całkiem niezła laurka od garstki artystów, którzy tę postać wbrew pozorom kochają. Czytelnicy też mogą się zakochać. W Kapitanie i komiksach, które dostarczając masę zabawy, chcą nam coś opowiedzieć o świecie.

Dziękuję wydawnictwu Egmont za przesłanie egzemplarza do recenzji.

Share This: