Stranger Things – komiks, że strach się bać (?)
Serial Stranger Things zauroczył mnie szeregiem czynników. Muzyka nawiązująca do czasów mojego dzieciństwa. Magiczne, pierwsze lata w kolorach pulsujących niczym dźwięki wydobywające się z analogowych syntezatorów. Tematyka grozy z zapierającą dech w piersiach pracą kamery, odwracającą wzrok zawsze wtedy, gdy napięcie sięga koniuszków palców. Winona Ryder, bohaterka z dawnych lat, sygnalizująca raptem Przerwaną lekcję muzyki. Nawiązania do komiksów… choć to tylko jeden zeszyt, ale jaki! Wreszcie bohaterowie, banda poobcieranych przygodami chłopaków, zakorzenionych w fascynacji nierealnymi światami, włóczących się na rowerach i czerpiących pełnię szczęścia ze swego, małoletniego życia.
Czy sama melancholia wystarczy by nadać wartości produktowi? Nie, okazuje się, że nie tęsknimy za czytanym kiedyś komiksem, oglądanym filmem, czy ulubioną płytą. Powód przez który wydaje nam się, że wcześniej było lepiej, to tęsknota do czasów gdy było się pacholęciem. Może to przez mniejszą odpowiedzialność jaka na nas spoczywała, a może przez gwałtowniejsze doznania sensoryczne? W większości przypadków, okazuje się, że nie warto wracać. To co kiedyś lśniło, teraz wydaje się matowe.
Stranger Things
No może poza jednym przypadkiem, pamiętam jak mając kilka lat oglądałem w telewizji Twin Peaks. Serial ten zrobił na mnie piorunujące wrażenie swoją aurą tajemniczości. Po latach przyszło obejrzeć mi to widowisko jeszcze raz. Okazało się, że oglądałem dwa zupełnie inne odcinkowe filmy telewizyjne. Popyt napędza podaż, zapotrzebowanie na produkty z tamtych lat szybko zostało wypełnione przez nowe filmy (Strażnicy z galaktyki), albumy muzyczne (Ulver – Assassination of Julius Caesar), książki (Ready Player One), czy w końcu seriale (i tu wstrzela się Stranger Things).
Nie ulega wątpliwości, nie jestem już tym małym chłopcem, który z zadziwieniem patrzył na świat. Łapał w lot pobudzające wyobraźnię nowości z popkultury, filmy, muzykę, czy komiks. Kolorowe, niedostępne dotąd elementy kazały szerzej otwierać oczy. W jaźni tamtego chłopaka następowały eksplozje podobne do zrywającego się do lotu, wielobarwnego stada ptaków. BUM! Dzisiaj bardziej przypominam powierzchnię oceanu, niż rzeki w okolicy wodospadu. Netflix pozwala mi stanąć naprzeciwko tamtego chłopaka, spojrzeć mu w oczy i jak za sprawą lornetki pozwalającej patrzeć w przeszłość, cofnąć się o 30 lat. Rozeprzeć się w fotelu i w pełnej relaksacji nacisnąć play.
Zamienił stryjek siekierkę na kijek
Stranger Things wstrzeliło się w modę, której dla mnie początkiem była książka Ready Player One. Skoro serial zdobył popularność a hieny biznesu wyczuły krew, nadszedł czas, aby temat zaszczepić na inne media. Tu dochodzimy do nieszczęsnego komiksu, który u nas wydało Wydawnictwo Dolnośląskie. Szczerze, szkoda mi było pieniędzy na to wątpliwej jakości dzieło, postanowiłem się wymienić. Teraz (albo za chwilę) możecie poczuć jak wielkim frajerem byłem, bo oddałem raz czytany, narysowany przez bohatera mojego dzieciństwa, zawierający mojego ulubione żółwie ninja komiks o przeuroczym tytule Bodycount. Jakbym miał na imię Henryk, śmiało by można rzec: Henryku, co ty zrobiłeś???
Alice, Alice – who’s the f*cking Alice???
No, to chyba domyślacie się, że po drugiej stronie lustra za wiele nie znajdziecie, nie? Komiks Stranger Things pokazuje to, czego pokazywać nie należy. Siłą napędową serialu była mgiełka tajemnicy, niewiadoma w równaniu, która uruchamiała komórki mózgowe, pobudzała do myślenia. Intryga i iskierka nerwowości, tego w komiksie nie znajdziecie. Co zaś znajdziecie na tych 96 stronach? Dosyć drętwą opowieść o tym, co się działo z Willem podczas wydarzeń z pierwszego sezonu. Ziewam i przewracam kolejne strony. Na tym etapie komiks nie ma już nam nic do zaoferowania, wiem doskonale kim lub czym jest Demogorgon. Wiem, co stanie się z Willem, znam zakończenie. Mgłę przewiał halny, to koniec.
Ta jedna rzecz
Okej, trzeba przyznać twórcom, że się starali. Próbowali, aby komiks nie był tylko ulotką reklamującą netflixową serię. Nie zrobili też prostej adaptacji, przenieśli akcję poza kadr kamery, pokazali to, czego w serialu nie było widać. I co? I nic, bo o to chodziło w widowisku, że części trzeba było się domyślać. Niby fajnie odnajduje się te nitki, wiążące akcję między komiksem a serialem. To niestety za mało. Jeszcze jakby plansze wyglądały jak całkiem niezłe okładki, to może czułbym, że warto. Niestety. I co ja zrobię z tym kijkiem? Twórcy serialu wiedzieli po pierwszym sezonie, że trzeba obrać nowy kierunek, poszerzyć świat, nie opierać wszystkiego na jednej tajemnicy. Komiks stanął w miejscu i spalił ziemię, na której pozostał, do piachu, a szkoda. Można było pójść dalej, eksplorować świat, przemierzać i odkrywać mapę. W zamian dostajemy, tak czy inaczej, powtórkę z rozrywki.
Sylwester
Stranger Things zostało wydane przez Wydawnictwo Dolnośląskie.