Supergirl. Jak być super – no właśnie… JAK?
Co to ta Supergirl. Jak być super? Kolejny restart serii znanej postaci ze Złotej Ery, dzięki któremu da się czytać przedstawioną opowieść bez znajomości setki innych historii? A może poradnik dla nastolatków, starających się przeżyć w szkolnej dżungli, szukających swojej tożsamości i pragnących docenienia? No albo nowoczesne superhero bez napiętych klat, buzującego patosu i prostej niczym wskazówka zegara fabuły? Ano, po trosze wszystkiego.
Co w artykule?
Lubię proste
Przyznam, że czytałem tylko jeden komiks ze złotowłosą superbohaterką z Kryptona. Superman/Batman. Supergirl. Tom 2 ciut mnie wynudziło i w sumie to nie pamiętam zbytnio, co tam się działo. Serial ominąłem, raczej przez brak czasu, niż z jakiegoś konkretnego powodu. Czemu postanowiłem sięgnąć po Supergirl. Jak być Super? Lubię proste, okładka grająca na znanym złoto-niebiesko-czerwonym schemacie zainteresowała mnie na tyle, że sprawdziłem przykładowe plansze. Te już nie pozwoliły na ucieczkę.
A co to ta „powieść graficzna”?
No właśnie, co to jest? Do tej pory to określenie kojarzyło mi się głównie z adaptacjami powieści i ze sloganami wydawnictw, które wstydzą się trochę, że zaczynają wydawać komiksy. Tym razem jest trochę inaczej, seria, którą od jakiegoś czasu wydaje Egmont, kierowana jest do dorastającej młodzieży (13+) i dopisek ma (jak rozumiem) dawać poczucie, że czyta się coś poważniejszego, niż głupia historyjka obrazkowa. E tam. Są kadry, są dymki, są sekwencje. Dla mnie jest to komiks.
Jesteś super… i nigdy więcej nie udawaj, że jesteś zwyczajna
Mariko Tamaki zaczyna tam, gdzie się należy spodziewać. Niebo nad Midvale przecina spadająca kapsuła ratunkowa, ale narrator robi wszystko, aby nie nadmuchać balonika patosem. Całkowicie się zgadzam, trzeba wiedzieć, jak to się wszystko zaczyna, ale strona takiego wprowadzenia zupełnie wystarcza. Już na drugiej znajdujemy Karę Danvers jako zwyczajną nastolatkę, która niedługo ma skończyć 16 lat, przygotowuje się do zawodów lekkoatletycznych, pozuje do zdjęcia szkolnej kroniki, a na jej podbródku wyskoczył paskudny pryszcz.
I to jest super! Zamiast obleczonego w spandeks superhero otrzymujemy teen dramę, oświetloną ekranami smartfonów, podsycaną relacjami rodzinnymi, próbami rozmów o ważnych sprawach i wymijającymi odpowiedziami. Co prawda żaden z nastolatków, który sięgnie po Supergirl. Jak być super nie jest kuzynem Supermana, nie potrafi latać, ani nie przybył na Ziemię w kapsule, ale gdy treści komiksu obedrzeć z lśniącego papierka pochodzącego z Kryptona otrzymuje się uniwersalne treści. Ot, takie zdanie „nigdy więcej nie udawaj, że jesteś zwyczajna” może znaczyć dużo więcej, jeśli użyje się jej w innej sytuacji.
Prześliczna Supergirl
No i ta oprawa graficzna, którą stworzyła Joëlle Jones. Ilustracje są prześliczne, urocze, wciągają do swojego świata i nie pozwalają na oderwanie wzroku. Plansze często są tonowane kolorystycznie. Gdy akcja dzieje się na farmie albo gdy Kara spotyka się ze swoimi dwoma przyjaciółkami, ze stron bije ciepło w odcieniach sepii. Gdy bohaterka wybiega w noc, kadry owiane są błękitnym chłodem, przecinanym przez czerwień bluzy lub innego elementu garderoby. Do tego mniejszy format kompresuje grafiki, co działa jeszcze bardziej na plus, choć szczegółowość ilustracji spokojnie pozwoliłaby na wydanie komiksu w standardowym amerykańskim formacie.
Tak spokojnie mógłby wyglądać komiks obyczajowy. Mimo że Kara wygląda epicko na tle gwieździstego nieba, to równowaga między poziomem nie z tego świata a zwyczajnym zapewniany jest poprzez brak użycia klasycznego stroju Supergirl. Co prawda Kara wyciąga w końcu z kapsuły pelerynę, ale poza nią chadza, biega i lata w zwyczajnych dżinsach, bluzkach, czy czapkach. Można wyglądać nadzwyczajnie bez wielkiego „S” na klacie i bez czerwonej spódniczki? Ano proste, że można!
Cztery zeszyty… i to tyle?
Mimo że w Supergirl. Jak być super pojawiają się znane postaci i jeszcze jedna (przynajmniej dla mnie) nowa to w fabule nie określono takiego typowego złola do pokonania. I tak w Midvale zaczynają się dziać dziwne rzeczy, zapoczątkowane przez tragiczne w skutkach trzęsienie ziemi. Jest tu zaszyte kilka schematów, typu nic nie jest takie, jakie się wydaje z zewnątrz, ale są takie mało oczywiste. Tamaki bardzo sprawnie wykonuje twisty fabularne, roztrząsając przy okazji mnóstwo emocji.
Supergirl. Jak być super to miniseria, która została ograniczona do czterech zeszytów. Nie wiem, czy Mariko Tamaki miała taki plan na fabułę, ale gdy doszedłem do końca komiksu, to miałem wrażenie, że autorka dopiero się rozgrzała. Powyprowadzała sobie wątki i teraz da ognia. No szkoda, to co trzymam w rękach to całość, dalej nic nie ma, a spokojnie mogłoby być.
Może i nie ma co żałować. Lepiej jest, jak jest. Klasyczne starcie nie przykryło opowieści o sile przyjaźni, cieple ogniska domowego i znalezienia prawdy o sobie. Jeżeli Tamaki chciała, abym odszedł od jej opowieści nienasyconym, to się jej udało, a do Supergirl. Jak być super chętnie wrócę.
Sylwester
Dziękuję wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji