Superman. Czerwony Syn – refleksje

Czerwony Syn to opowieść spod znaku Elseworlds, osadzona w jednym ze światów równoległych DC, w której Superman wylądował jako dziecko na terenie ZSRR, a nie USA. Cała historia opiera się na tym motywie i związanymi z nim różnicami względem głównego kontinuum. Pomijając superbohaterskie elementy fantastyczne, Mark Millar pokazuje tutaj alternatywną wersję zimnej wojny, inny scenariusz rozwoju socjalizmu i inny dla kapitalizmu. Jest sporo smaczków dla osób obeznanych w realiach DC, ale historia jest w pełni przyswajalna i dla kompletnych laików. Dobra i kompletna opowieść o najpopularniejszym z superbohaterów, zachowująca graficzne standardy gatunku, komentująca jednocześnie polityczne ruchy tektoniczne XX wieku.

Superman. Czerwony Syn to kawał dobrej historii

Superman. Czerwony Syn kadr 1

Millar jest scenarzystą z dużym dorobkiem i doskonale czuje komiksowe medium. Czerwony Syn był dla niego okazją do pokazania znanych superbohaterów w nowych odsłonach, bardziej jako uosobienie pewnych cech, czy idei, jako studium ludzkich zachowań, niż efektownie prezentujących się siłaczy. Wszystko wykonane z dużą wiarygodnością, bez przegięcia w stronę opisywania alternatywnego świata, za to z dużym ładunkiem fabularnym. Sporo się dzieje, oglądamy zarówno Supermana jak i wiele innych postaci w przeróżnych odsłonach, na paradzie, na przemówieniu, na balu, na ulicy, nie tylko podczas młócki. Układanka jest dość złożona, mnóstwo postaci ma duży wpływ na rozwój wydarzeń, narracja jednak jest gładka, komiks nie jest przegadany, kadry dynamicznie, w dość jednostajnym, żwawym tempie prowadzą od początku do końca. Jest kilka mocnych zwrotów akcji, Szkot mógł sobie pozwolić na dobitne domykanie wątków, jak i na całkiem mocny finał. Mamy millarowską wizję związku sowieckiego Supermana z Wonder Woman, mamy też oczywiście rozbudowany wątek Batmana. Więcej postaci nie chcę wymieniać, żeby nie psuć zabawy. Z potknięć wymieniłbym jedynie drewniane kwestie Lexa Luthora, np. „pozwól, że włączę ten przenośny magnetofon, który zaprojektowałem w łazience dziś rano”. Przedstawienie nemezis Supermana i opisanie jego geniuszu wypada bardzo topornie, zaoszczędzając chyba w ten sposób miejsce na rozwój akcji. Można by trochę subtelniej, nie bezpośrednio, a tak opowieść się w tych momentach nieco infantylizuje, ale bez dramatu, wciąż dobrze czyta się całość, to zgrzyty do zignorowania.

Walka Wschodu z Zachodem

Nie wiem na ile było to zamierzone, ale Czerwony Syn może skłonić do przeprowadzenia eksperymentu myślowego. Co by było, gdyby to socjalizm dominował, gdyby z zimnej wojny górą wyszło ZSSR, gdyby demokracja i kapitalizm tak szeroko się nie przyjęły? U Millara Superman być może był tylko pretekstem do przekazania poglądów, symbolicznym czynnikiem, którego obecność zadecydowałaby o przewadze jednej ze stron, metaforą tego, czego zabrakło Rosjanom lub tego, dzięki czemu zwyciężyli Amerykanie. Millar w ogóle pokazuje USA i ZSSR bardziej jako kij o dwóch końcach niż przeciwstawne żywioły. Mimo komiksowej skrajności, przerysowania, kosmitów, trykotów itd., alternatywne przemiany gospodarcze i społeczne są bardzo przekonujące. Ciężko powiedzieć, na ile Millar krytykuje kapitalizm, a na ile pokazuje jedynie, że socjalizm miał szansę wypalić, gdyby trafił na inne warunki do rozwoju. Czerwony Syn przedstawia inną wersję totalitaryzmu, wskazując na jego ogólne źródła, abstrahując od historycznych przykładów. W skrajnym rozumieniu można założyć, że szkocki twórca chciał zaprezentować Wschód i Zachód w formie lustrzanego odbicia. Jakkolwiek wyglądały rzeczywiste intencje artysty, choćby to wszystko pojawiało się jedynie w rykoszecie rozbijania superbohaterskiej opowieści o twarde, kulturowe podłoże czytelników, Czerwony Syn ma potencjał na wywołanie refleksji, czy nawet dyskusji. Dla mnie stanowi to mocno o wartości komiksu, tym bardziej, że trykociarski grunt  nie jest najłatwiejszym do budowania takich fabuł – łatwo wpaść w infantylizm, naciągany patos, albo przegiąć ze skupieniem na super-potyczkach. Zachęcam też do porównania Red Son vs Watchmen pod kątem spojrzenia na zimną wojnę. Oba komiksy mieszają w utartych schematach zarówno świata superhero jak i naszego, gdzie obecne kulturowe normy mogłyby w ogóle nie zaistnieć, gdyby nie dwudziestowieczna polityka światowych mocarstw.

Wielobarwny Czerwony Syn

Superman. Czerwony Syn kadr 3

Red Son nie jest może popisem graficznych możliwości komiksu, ale w zestawieniu z bardzo dobrym scenariuszem nie wypada blado. Szkice Johnsona i Robinsona są proste i żywe, nieco kreskówkowe, jakby przypominające, że to superbohaterszczyzna. Naturalnie wypadają projekty sowieckiego stroju Supermana, czy alternatywnej wersji Batmana. Nie ma potknięć, problemów z rozpoznawalnością starzejących się postaci, czy dwuznacznością mimiki. Ze względu na wciąż zmieniającą się scenerię, koloryści (Plunkett i Wong) mieli okazję użyć szerokiej palety barw. Cieniowanie ani gradienty absolutnie nie drażnią, za to cieszy różnobarwność poszczególnych scen, czy to łopoczące czerwone flagi, sztuczne światło w laboratorium, mrok sekretnej bazy, czy zachód słońca nad Metropolis. Bogata kolorystyka świetnie pasuje do superbohaterskiej konwencji, nawet jeśli poważniejszej, niż w większości przypadków. Czerwony Syn nie jest reprezentatywny dla ogółu gatunku superhero, ale jest świetnym jego reprezentantem. Pokazuje, że historia o kuloodpornym facecie w kalesonach może mieć głębię i może w inteligentny sposób komentować zarówno wydarzenia historyczne, czy politykę, jak i ludzką naturę. Struktura jest spójna, oryginalne trzyczęściowe wydanie dzieli historię na Początki, Dominację, i Zmierzch, dając nam zamkniętą całość, bez sztucznego rozciągania.Polecam zarówno sceptykom, jak i koneserom opowieści o superbohaterach. Dla mnie rysunki w tym albumie współgrają z fabułą, ale wyobrażam sobie, że komuś mogą nie podchodzić. Jeśli nie należysz do tych osób, jesteś w grupie, której Czerwony Syn najprawdopodobniej się spodoba, bo jest jedną z tych historii, w których motyw superbohatera stanowi narzędzie, nie sedno.

Dziękuję wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji.

Kondej

Share This: