Światła Północy. Życzenie Harukki. Tom 7
„Światła Północy. Życzenie Harukki” to opowieść o powrotach. Trudno było się spodziewać, że Malin Falch zakończy serię po sześciu tomach – w końcu to bestseller w Norwegii, który trafił na półki księgarń w dwunastu krajach. Powrót do nowych przygód Sonji był więc bardziej niż pewny.


Opowieść o powrotach
Po dramatycznych wydarzeniach z dwutomowego „Drzewa portalu” i liście od Malin Falch (więcej tu – klik) nie sądziłem, że Sonja powróci tak szybko… choć rok to przecież całkiem sporo. Owszem, to niemały odstęp czasu, ale w moim wieku nie wydaje się już epokowy. Nie zdążyłem się szczególnie stęsknić. Tak czy inaczej, okładkę z sympatyczną bohaterką powitałem jak starą znajomą wracającą do domu.
W poprzednim tomie Sonja została wręcz wypchnięta z Jotundale – świata, który przez lata eksplorował jej wujek, pełnego trolli, wikingów i czarownic. Działo się sporo: wąż morski szalał, a niksa, znana z obrazu Theodora Kittelsena, pochłonęła bliską bohaterce osobę, od której wszystko się zaczęło. Przynajmniej tak się wydaje, choć zwrot fabularny jest jak najbardziej możliwy.


W epilogu poprzedniego tomu zapowiedziano powrót Sonji do Jotundale, a precyzyjniej – jej ponowne stanięcie u bram tego świata. Jednak nowa opowieść nie zaczyna się od odnalezienia drzewa portalu. Zanim bohaterka wyruszy na poszukiwania z plecakiem na ramionach, musi najpierw zmierzyć się z rzeczywistością – twardą, mało atrakcyjną i najeżoną bolesnymi wspomnieniami oraz tęsknotą za przyjaciółmi.
Norwegia – mitologia, natura i folklor
Należy jednak pamiętać, że Światła Północy to seria przepełniona miłością do Norwegii – nie tylko na poziomie mitów i legend, ale także dzikiej natury i folkloru. Choć bohaterka jest skazana na życie w świecie rzeczywistym, wciąż nie jest odcięta od piękna ani zagadkowych wydarzeń. Tajemnica może czaić się za regałem pełnym starych książek lub w zakurzonym pudle pełnym fotografii, ukrywanym przed niepożądanymi spojrzeniami. Przyznam, że ciekawi mnie, co Malin Falch tym razem wymyśliła i jak wszystkie te elementy się połączą.


Po latach – jest jakoś inaczej
Dziwna sprawa z tymi powrotami – wiele rzeczy, które kiedyś wydawały się ogromne, z biegiem lat okazuje się znacznie mniejszych. Jestem pewny, że sala koncertowa w Proximie była kiedyś większa, ale może to tylko efekt tego, że nie byłem tam od dwudziestu lat. A kiedy po latach zobaczyłem szkolną stołówkę, przeżyłem prawdziwy szok. Sonja jednak nieco urosła przez te cztery lata, co ma znaczący wpływ na fabułę. W Jotundale również zaszły wyraźne zmiany, a za część z nich może odpowiadać Kettil – znany z poprzednich tomów, teraz dojrzalszy i bardziej niebezpieczny niż kiedykolwiek.
Spokojniej, ale nie bez emocji
To dość spokojny i melancholijny w wymowie tom, ale nie brakuje w nim dynamicznych momentów – zwłaszcza brutalnej sceny polowania na trolla, który w bólu i strachu wpada na rozkładówkę. Oczywiście, jak przystało na serię, nie mogło zabraknąć tytułowych świateł północy. Choć ostatnio zorzę polarną można było obserwować nawet w Polsce, to muszę przyznać, że sposób otwarcia portalu w komiksie mocno przypominał zjawisko, które miało miejsce kilka dni temu – gdy Falcon 9 zrzucał paliwo podczas deorbitacji.


Norwegia kojarzy mi się z black metalem, śnieżną dziczą, trollami i reniferami. Zorze polarne są oczywiście nieodłącznym elementem tego obrazu. Dzięki Malin Falch, gdy myślę o tym kraju, widzę także jej sympatyczny komiks – historię o sile przyjaźni, ale też o mroźnym klimacie północy, nutce tajemnicy i uczuciu bycia obserwowanym. A, prawie bym zapomniał – wprawne oko dostrzeże w tle notatnik z Małą Mi. Muminki są co prawda fińskie, ale azymut ten sam.
Scenarzysta: Malin Falch
Ilustrator: Malin Falch
Tłumacz: Mateusz Lis
Wydawnictwo: Egmont
Seria: Światła północy
Format: 148×210 mm
Liczba stron: 152
Oprawa: twarda
Druk: kolor
Egzemplarz udostępniony przez wydawnictwo