TER. 3. Oszust – poznać prawdę o sobie
Pora na zwieńczenie historii Mandora. Był obcym (w tomie pierwszym – klik), stał się przewodnikiem (w drugim – klik2), a na końcu okazał się zwykłym kłamcą. TER. 3. Oszust to finał podróży wśród gwiazd z odkrywanymi partiami celem i sensem.
Co w artykule?
Opowieść, która ma warstwy
Dzięki złożoności seria Rodolphe i Dubois potrafiła zaskakiwać. Mandor został odnaleziony bez pamięci na pustkowiu. W finale pierwszej części okazało się, że planeta, na której żyją ludzie, to tak naprawdę statek kosmiczny o nazwie Jupiter, a w drugim odcinku poznaliśmy ludność żyjącą pod pokładem i wielkie zagrożenie ze strony fanatycznej sekty religijnej, jaką są integraści.
Ludność z zewnątrz zmierza coraz głębiej pod pokład, kierując się w stronę sterowni. Integraści zaś wyznają, że statek nie powinien być kierowany, tylko przemierzać kosmos bez wyznaczania kierunku, niczym arka Noego, której miejsce docelowe zostało wyznaczone zgodnie z wolą bożą. Ciut zdumiewa, że TER. 3. Oszust to komiks dość drastyczny. Rodolphe nie waha się zmniejszać liczebności ludności, a giną nawet ważne postacie drugoplanowe, przez co zostaje ucięty wątek romantyczny. Brutalnie i podstępnie.
Niżej pod pokład, głębiej w głąb siebie
Zmierzanie coraz niżej przywodzi na myśl schodzenie na coraz głębsze poziomy piekła. Im dalej, tym bardziej niebezpiecznie, choćby sala z porozwieszanymi ciałami robi wrażenie wyrwanej z jakiegoś horroru. Może to też być symbolicznie zobrazowanie poznania prawdy o sobie. Mandor zmagający się z utratą pamięci i co chwilę pojawiającymi się strzępami wspomnień dowiaduje się w końcu kim jest. Nie od swoich znajomych, nie od rodziny, a… z instrukcji obsługi. Ta zdobyta wiedza sprawia, że bohater jest jeszcze bardziej zagubiony i to w większym stopniu niż kiedykolwiek wcześniej (co widać choćby z miny na okładce). Mandor czuje się kłamcą, choć ja tu rozmyślnego oszustwa nie wyczuwam (i chyba nikt poza bohaterem też nie).
Trochę rozczarowuje zakończenie wątku integrastów, o których mowa była przez cały drugi tom, tylko po to, by skwitować ich historię w dwóch krótkich zdaniach i zostawić za plecami. Za to finał serii jest wynagradzający i taki jaki powinien być. Lekko dający do myślenia, zaskakujący (choć już nie tak jak zwrot akcji z końca pierwszego tomu), kojarzący się ciepło z powrotem do domu i nadający tytułowi serii jeszcze jedno znaczenie.
Przyjemne frankofońskie sci-fi
TER to może nie jakaś rewolucja, nawet jeżeli rozpatrywać tylko półkę z frankofońskim science-fiction. Nadal bardzo przyjemnie śledziło mi się losy Mandora, żal trochę ucięcia wątku z Yss, bo popchnęło to bohatera jeszcze bardziej w stronę melancholii, która balansuje tu na granicy przebarwienia i uczynienia z bohatera mazgaja. Znowu Rodolphe używa tę sytuację, jako rodzącą się szansę, w stylu co by to było, gdyby Thorgal zapomniał o Aaricii, a u jego boku znalazła się śliczna Kriss de Valnor. Trzeba dodać, że między Mandorem, a Beth wyczuć można było napięcie od samego początku.
Podobnie jest w kwestii graficznej. Christophe Dubois używa realistycznego stylu i czuje się dobrze zarówno w ciasnych, dusznych pomieszczeniach, jak i większych ładowniach, w których rośnie żywność. W cieniu barwy stają się stonowane i pojawia się dużo gęstych kreseczek (które osobiście uwielbiam), ale w sterowni artysta daje ognia, wbija czytelnika w fotel i karze zatrzymać się przy pięknym splashu na całą stronę. Później jest jeszcze okazja, by pooglądać Jupitera z zewnątrz i porozglądać się po kosmosie, co jest równie miłe dla oka.
W dodatkach znalazło się trochę grafik ze szkicami i rysunków sugerujących jak mogłaby dalej potoczyć się ta historia, a trzeba przyznać, że mimo iż większość zasłon już opadła, to potencjał na kontynuowanie serii jest. Być może drugi cykl? Kto wie. Ja bym się nie obraził.
Scenarzysta: Rodolphe
Ilustrator: Christophe Dubois
Tłumacz: Jakub Syty
Wydawnictwo: Taurus Media
Seria: TER
Format: 215×290 mm
Liczba stron: 64
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Druk: kolor