Transformers. Wyprawa w otchłań. Tom 2
Energon Universe hula u nas na dobre. W końcu zaglądam do flagowej serii, ilustrowanej przez uwielbianego przeze mnie ostatnio Daniela Warrena Johnsona – choć z tym wiąże się pewna niespodzianka. „Transformers. Wyprawa w otchłań” rozwija konflikt między Autobotami a Decepticonami. Problem w tym, że akcja toczy się na Ziemi, a niewinni ludzie ponoszą tego konsekwencje. Dobra wiadomość? Nie trzeba latać po całym kosmosie, by oglądać widowiskowe starcia.


Klasyka kontra nowe tempo akcji
Nigdy nie miałem nic do Transformersów, ale też za nimi nie szalałem. Co ciekawe, uwielbiałem oglądać „Generała Daimosa” – emitowany na Polonii 1 serial anime. W obu przypadkach główną rolę odgrywają transformujące się mechy. Autoboty kojarzę raczej pobieżnie, a Decepticony jeszcze słabiej – ale Optimusa Prime’a zna chyba każdy. Niestety, Bumblebee zginął już w pierwszym tomie (więcej tu – klik), a potem pojawia się tłum półanonimowych robotów, które trudno mi rozróżnić.
Tworząc połączone uniwersum G.I. Joe i Transformersów, Daniel Warren Johnson sięgnął po klasyczne definicje i postacie. Oczywiście, nie pomija wyjaśnień, ale akcję podkręca tak mocno, że mniej obeznani w świecie mechów widzą jedynie kolorowy wir. Jasne jest, że roboty toczą wojnę. Cybertron wisi gdzieś w kosmosie, ale pole bitwy przeniosło się (przynajmniej na chwilę) na Ziemię. Fani serii pewnie nie zdzierżyliby drastycznych zmian, ale szkoda, że tempo wygrywa z głębszymi wyjaśnieniami.


Frakcje mechów – czy to uczciwy podział sił?
Transformujące się gigantyczne mechy dzielą się na frakcje. Ku mojemu rozczarowaniu, odrzutowe myśliwce to Decepticony – czyli ci źli. Autoboty zmieniają się w ciężarówki, samochody i inne raczej cywilne niż wojskowe pojazdy. Nie wygląda to na uczciwy podział sił – jak wolna ciężarówka ma wygrać pojedynek ze wściekłym, uzbrojonym po zęby myśliwcem naddźwiękowym? Aha, są jeszcze Constructicony – zielone maszyny budowlane, które stoją po stronie Decepticonów i łączą się w Devastatora. A ten z łagodnością nie ma nic wspólnego.
Na szczęście w tej serii nie chodzi tylko o naparzankę. Żeby nie było – akcji jest naprawdę dużo, a nowy rysownik na pokładzie, Jorge Corona, dostarcza masę świetnych ilustracji, pełnych zapierających dech rozkładówek. Decepticony prawdopodobnie dawno wygrałyby wojnę, gdyby kierowały nimi jakiekolwiek wartości. Ponieważ w ich szeregach trwa walka o władzę, a nowym głównodowodzącym zostaje Soundwave, Autoboty zyskują czas na przegrupowanie.


Zmiana rysownika – czy to duża różnica?
Skoro między nogami gigantycznych mechów plączą się już ludzie, to można wykorzystać ten fakt i rozwinąć ich relacje z robotami. Spike zostaje niestety zepchnięty na boczny tor, a szkoda – jego relacja z ojcem i ogromne poświęcenie coraz mniej wybrzmiewają. Za to Carly nie daje się tak łatwo zepchnąć na margines – to w końcu dziewczyna z charakterem.
Mimo że Daniel Warren Johnson nie odpowiada już za rysunki w Transformersach, ilustracje w obu tomach nie różnią się znacząco. I to nie tylko dlatego, że za kolory nadal odpowiada Mike Spicer. Jorge Corona ma po prostu bardzo zbliżony styl do Johnsona – tak bardzo, że gdybym nie wiedział o zmianie rysownika, pewnie bym się nie zorientował. Muszę jednak przyznać, że ta surowa, 'brudna’ kreska nie do końca mi pasuje do Transformersów. Owszem, trwa brutalna wojna, ale przydałoby się trochę więcej przejrzystości, by lepiej oddać majestat gigantycznych mechów.


Wśród całego zastępu różnych mechów – w tym dwóch różowych fembotów, które niemiłosiernie mi się myliły – najbardziej spodobał mi się Beachcomber. Nie tylko dlatego, że jest 'cool’, pływa na desce surfingowej, nosi okulary przeciwsłoneczne i żyje w symbiozie z ziemską naturą, ale przede wszystkim dlatego, że ciągnie samodzielnie całkiem przyjemny wątek science-fiction. Wątek, który trwa od setek lat i zahacza choćby o pierwsze lądowanie ludzi na Księżycu.
Mój faworyt
Optimus Prime po tym tomie będzie musiał zmierzyć się z konsekwencjami swojej decyzji. „Transformers. Wyprawa w otchłań” kończy się z wielką pompą i dynamizmem, których warto wyczekiwać także w kolejnym tomie. Tymczasem moją ulubioną serią w Energon Universe pozostaje „Void Rivals” – i na razie nic nie wskazuje na to, by miało się to zmienić.
Scenarzysta: Daniel Warren Johnson
Ilustrator: Jorge Corona
Wydawnictwo: Nagle Comics
Seria: Transformers
Format: 170×260 mm
Liczba stron: 128
Oprawa: miękka
Papier: kredowy
Druk: kolor
Egzemplarz udostępniony przez wydawnictwo