Władca much. Powieść graficzna – adaptacja klasyki literatury w mistrzowskim wykonaniu
„Władca much. Powieść graficzna” to dla mnie prawdziwe wydarzenie – co najmniej miesiąca. Doskonale zdaję sobie sprawę z braku obiektywizmu. Z jednej strony to jedna z książek, które wywarły na mnie największe wrażenie – i to już w dorosłym życiu. Z drugiej strony – jedna z moich ulubionych autorek, którą cenię przede wszystkim za ‘Powrót pszczołojada’ (więcej tu – klik). Oczywiście, ‘Dni piasku’ również zrobiły na mnie duże wrażenie.


Oczekiwania kontra rzeczywistość
Wyobraźcie sobie tylko mój ból. Siedzę dzisiaj na home office i spoglądam przez okna wychodzące na podwórko. Podjeżdża kurier, a ja nie mam pojęcia, co trzyma pod pachą. W końcu taśma zdradza mi zawartość paczki. Już wiem, co będę robił po pracy. Zielona okładka przyciąga i kusi, koncentracja leci na łeb na szyję. Ale nie zaglądam do środka – nie chcę psuć sobie lektury. Zresztą obok francuskiej edycji przechodziłem już kilkanaście razy – i ani razu nie wziąłem jej do ręki. W końcu fajrant! Łapię albumik i czytam na raz.


Nie lubię podchodzić do albumu z wygórowanymi oczekiwaniami – łatwo wtedy o rozczarowanie. Choćby po 'Birdmanie’ z Michaelem Keatonem oczekiwałem wiele. To kapitalny film, ale tak się nim jarałem, że wkradło się malutkie ziarenko rozczarowania – wielkości gorczycy, ale jednak. Z pełnym przekonaniem mogę stwierdzić, że Aimée de Jongh udźwignęła temat i potraktowała go z należytą dbałością oraz szacunkiem. W końcu 'Władca much’ to klasyk literatury.
Upadek struktury społecznej
„Jeśli jakimś cudem nie wiecie – 'Władca much’ to niesamowita opowieść o grupie dzieciaków rozbijających się na tropikalnej wyspie. Przetrwanie to jeden z głównych wątków, ale raj szybko zmienia się w piekło. To jednak przede wszystkim historia o człowieczeństwie i władzy. Bez dorosłych, bez zasad, bez reguł – z dala od cywilizacji.
Zazdrość. Zew krwi. Satysfakcja. Ekscytacja.
Nie trzeba prosić. Ból nie spotka się z krytyką. Zdrada przyjaciela? Nic wielkiego. Rozczarowanie zniknie za horyzontem.”


Zaraz po zrzuceniu mundurków i zaznaniu wolności – bo nikogo nie trzeba pytać o zdanie – na bohaterów spada odpowiedzialność. Trzeba opiekować się młodszymi, zdobywać jedzenie, zapewnić schronienie na noc i znaleźć sposób na powrót do domu. Społeczeństwo zaczyna się formować od samego początku. Chłopcy ustalają reguły, budują własną strukturę. Ale im dalej w fabułę, tym bardziej te kryształowe ideały zaczynają pękać. Porządek ustępuje miejsca instynktom. Strach i żądza krwi podsycają walkę o władzę.
Emocje i symbolika
Styl Aimée de Jongh sprawdza się tu doskonale. Kreśli sympatyczne, wręcz łagodne twarze, usypiając czujność czytelnika – zanim uderzy drastycznymi scenami. Mistrzowsko operuje kolorem: zieleń dżungli zachwyca, ale potem staje w ogniu i spływa krwią. Jedyne, co nie do końca pokryło się z moją wyobraźnią, to taniec plemienny celebrujący polowanie. W książce czułem w nim puls, opętańczą energię, moment, w którym nie ma już odwrotu. Tutaj trochę mi tego zabrakło. Ale to jedyny, i to naprawdę malutki, minus tej adaptacji.
Aimée de Jongh umiejętnie rozkłada akcenty, pozwalając sobie na artystyczną swobodę zwłaszcza wtedy, gdy tytułowy Władca Much pojawia się w pełnej krasie. W dramatycznych momentach wielokrotnie wstrzymywałem oddech – emocje przenikały mnie na wskroś. Trudno pozostać obojętnym wobec powagi sytuacji, nawet jeśli na pierwszy rzut oka to tylko chłopcy z patykami biegający po dżungli.


Najbardziej poruszyła mnie scena, w której pierwotne instynkty biorą górę, zaprzepaszczając szansę na poznanie prawdy o bestii siejącej strach w dżungli. Ocalenie było na wyciągnięcie ręki – wystarczyłaby chwila refleksji. To mocna metafora, którą można odczytać jako krytykę wszelkich wojen. A finał? Scena, w której bohater bierze na siebie całą odpowiedzialność, po czym wybucha łzami. Po poznaniu całej historii w kadrze pozostaje okręt wojenny – to satysfakcjonujące, mocne i wymowne zakończenie.
Komiksy Aimée de Jongh zawsze uderzają mnie prosto w emocje – i nie inaczej jest tym razem. Każdy z trzech wydanych u nas albumów tej holenderskiej autorki jest inny, zarówno pod względem graficznym, jak i tematyki. A jednak każdy oczarował mnie równie mocno. Nie obrażę się, jeśli ktoś zrobi mi tę przyjemność i wyda w Polsce także jej pozostałe tytuły.
Autor tekstu źródłowego: William Golding
Adaptacja i ilustracje: Aimée de Jongh
Wydawnictwo: Non Stop Comics
Format: 172×228 mm
Liczba stron: 352
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Druk: kolor
Egzemplarz udostępniony przez wydawnictwo