Zorro. Z martwych
„Zorro. Z martwych” to czteroczęściowa opowieść, w której Sean Murphy (autor Batmana. Białego Rycerza – klik) bierze na warsztat ikoniczną postać w masce, podpisującą się szpadą, wycinając swoje „Z”. Komiksy chętnie przyjmują zamaskowanych bohaterów. Choć maski bardziej kojarzą się z superbohaterami, były obecne także w komiksowych westernach.


Pamięć o Zorro
Ten symbol walki z uciskiem zna każdy. Pamiętam, że w telewizji emitowany był kiedyś jakiś stary serial, ale nijak nie mogę go namierzyć. Niemniej ikoniczny ruch szpadą mam zakodowany w pamięci mięśniowej tak mocno, jak ruch rękoma przy chodzeniu. Wystarczył kawałek patyka, aby chłopaki na podwórku stawali się Zorro. Zresztą samo przebranie też nie było trudne do zrobienia, więc na balach maskowych Zorro pojawiał się zawsze. Na komiksową wersję bohatera w czerni ucieszyłem się mocno i, mimo że Sean Murphy wyprowadził kilka ciekawych ciosów, to końcowo jednak jestem rozczarowany.


Zorro u Seana Murphy’ego powraca z martwych. No bo skoro pierwszy raz w literaturze pojawił się w 1919 roku, to logiczne, że ten oryginalny już dawno powinien nie żyć. Z tym że mówimy o legendzie, symbolu, a może nawet o idei. Upartej, odzianej w czarne fatałaszki. No i ten powrót u Murphy’ego ma kilka znaczeń, ale najważniejsze wypływa z retrospekcji, w której z rąk bezwzględnego bandziora El Rojo ginie ojciec Rosy i Diega.
Trauma bohatera
Najciekawiej ze wszystkich elementów, choć też nieco prześmiewczo, wypada wątek traumy z dzieciństwa, która definiuje nowego nosiciela czarnej maski. Dzięki temu od Zorro Murphy’ego już całkiem niedaleko do Batmana. Można nawet powiedzieć, że Zorro przywdziewa swój strach, bo maska przypomina o bolesnych wydarzeniach.


Z tym że przywdziewanie maski przez Zorro robi coś więcej niż tylko ukrywa jego tożsamość. Chłopak zmienia swoje zachowanie i sposób odzywania się. Następuje dramatyczna zmiana i tu z miejsca nasuwa mi się Moon Knight, inny superbohater, który ma nierówno pod sufitem. No bo Zorro przydałoby się poważne leczenie, a nie tylko terapia, na jaką w końcu powinien wybrać się Bruce Wayne.
Współczesny gangsterski akcyjniak
Sean Murphy umiejscawia akcję w teraźniejszości, w związku z tym szpada przeciwstawiana jest nie starym, powolnym muszkietom, a karabinom maszynowym, pistoletom i innym uzi. W wielu miejscach „Zorro. Z martwych” to czysty, i to współczesny, gangsterski akcyjniak, który pewnie mógłby zostać przeniesiony na duży ekran przez Roberta Rodrigueza. Rola dla Antonio Banderasa na bank by się znalazła, a wśród bandziorów widzę Maczetę (chodzi mi oczywiście o Danny’ego Trejo). I to naprawdę nie trzeba się wysilać, aby go sobie wyobrazić, bo jeden z typów jest wręcz bliźniaczo do niego podobny.


Trochę szkoda, że Zorro jest lekko odklejony od współczesności. Szpada wypada nieźle, zwłaszcza że w końcu „Z” zostaje wykrojone brutalnie w ciele, a nie tylko nieszkodliwie i humorystycznie w portkach. Ale bohater mógłby pójść z duchem czasu i, tak jak zrobił to Ghost Rider, choćby wymienić karego wierzchowca na motocykl. Niestety, poza jedną wariantową okładką, do zamiany nie doszło.
No ładny ten Zorro
Graficznie jest ładnie i dynamicznie, z akcentowaniem wchodzenia na scenę przez głównego bohatera. Wtedy Zorro dostaje dużą ilustrację i dodatkowo wykrzykuje „El Zorro”. No niby nie potrzeba, bo każdy chyba widzi, ale jednak ma to swój koloryt.
El Rojo trzęsie La Vegą od lat i w końcu ktoś mu się sprzeciwia. Na co, jak zawsze, patrzy się bardzo przyjemnie i od razu kibicuje bohaterowi. Jest kilka gangsterskich elementów, których nie powstydziłby się Quentin Tarantino, razem z wątkiem kierowcy mafii, ale jednak odczuwam, że scenariuszowi Murphy’ego czegoś brakuje. Możliwości było kilka, finalnie wyszedł przyjemny średniak, a potencjału jednak było na więcej.
Scenarzysta: Sean Murphy
Ilustrator: Sean Murphy
Tłumacz: Maria Mosiewicz
Wydawca: Egmont
Seria: Zorro
Liczba stron: 96
Oprawa: Twarda
Druk: kolor
Egzemplarz udostępniony przez wydawnictwo










