WKKM #128 – Kapitan Brytania: Zakręcony Świat
Kapitan Brytania: Zakręcony Świat to tom Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela, który w 2013 roku wzbudził spore emocje, ale nie tym, że wtedy wyszedł. Wyglądało na to, że w polskiej edycji się nie ukaże. Nie ze względu na samego superbohatera, bo Kapitana Brytanii prawie nikt nie kojarzył, ale ze względu na nazwiska twórców, którymi są Alan Moore oraz Alan Davis, podburzeni przez opiniotwórczych użytkowników forów (m.in. gildii) komiksiarze ruszyli do boju.
A tak dokładniej, to podpisali petycję o przedłużenie kolekcji o te tomy, o których wszystkie znaki na niebie mówiły, że nie zostaną wydane. Już po czterech latach komiks trafił do kiosków. I co? I w sumie nic. Bo kolekcja nie wzbudza już takich uczuć jak te kilka lat temu. Większość wydawanych w tej chwili tytułów to powtórki z serii Marvel Now!, wydane jakiś czas temu przez Egmont, a przecież i w innych pozycjach z trykociarzami można przebierać. Przyznam, że sam miałem ten tom olać, bo WKKM nie kupuję od dawna, ale przecież o ten tytuł walczyliśmy. A że nazwisko w pierwszej dziesiątce w petycji zobowiązuje, oto i jest.
Co w artykule?
Non omnis moriar
Czy rzeczywiście przyszło czekać za długo na wydanie tego komiksu w Polsce? Czy gdyby wyszedł wcześniej, potrząsnąłby wracającymi do pasji z dzieciństwa fanami TM-Semic? Gdyby, w tej chwili puste słowo, które jest powtórzone kilka razy na początku tomu, gdy Kapitan Brytania zostaje zabity i trafia do grobu. Wrażenie potęguje widoczna za oknem jesienna zagłada i zbliżającymi się oraz obecnie planowanymi odwiedzinami grobów swoich bliskich.
Refleksyjne chwile, być może zostaną nawiedzone przez tę samą myśl. Gdyby… Nadzieja na to, że nie wszystek umrę, w świecie superbohaterów jest wypełniana niemal zawsze, bo „Oni nigdy do końca nie giną”. Trudno zatem przejąć się upadkiem bohatera, zwłaszcza że dopiero co się go poznało. Trzymając w ręku niechudy tom, jest się pewnym, że Kapitan Brytania za chwilę powróci.
Kapitan Brytania: Zakręcony Świat i jego szalony twórca
Kapitan Brytania: Zakręcony Świat to komiks mistrzów, w którym to obaj panowie o imieniu Alan dopiero szlifują swój warsztat. Mimo to nad całością unosi się klimat, z którego można wyczuć, że nie jest to zwykła pozycja od Marvela. Fabuła sztampowo rozpoczyna się od śmiertelnego zagrożenia, jakim jest maszyna o imieniu Fury, służąca do eksterminacji superbohaterów. Początkowo rysownik także nie pokazuje niczego rewolucyjnego, do poziomu marności otwarcia dołącza korektor, gubiąc momentami całe słowa.
Kapitan Brytania: Zakręcony Świat zostaje uratowany przez szalonego kapelusznika, który jest czymś więcej niż postacią. Jako rzeźbiarz, scenarzysta rozciąga nad wszystkimi swój obłęd, kładąc na szali już nie tylko jeden świat czy uniwersum. Zniszczeniu ulec może całe omniwersum. W tym pojedynku Kapitan Brytania nie jest sam i mam tu na myśli nie tylko drużynę, w której skład wchodzą różne osobistości z równoległych światów. Nad całością czuwa Merlin, czarnoksiężnik, (a mówiąc przyziemnie) redaktor, który zmienia losy i nie dopuszcza do porażki Kapitana Brytanii. Ostateczna porażka, bez możliwości wyrwania z niebytu oznaczałaby zamknięcie tytułu, a do tego dopuścić nie można.
Shoah
Obok wielowymiarowego pojedynku, zostaje postawiona ciekawa kwestia unicestwiania superbohaterów. Temat nietolerancji będący stałą historii o mutantach zawsze zdawał się nie dotyczyć „normalnych” nadludzi posiadających moce. Na długo przed wątkiem rządowej rejestracji, poczynając od równoległego świata, na którym zostaje stworzony Fury, właściciele mocy zostają mordowani. Co ciekawe, pokonany zostaje nawet Miracleman (kto to? – sprawdźcie tu: klik), ale kto by się przejmował spójnością linii czasowych.
Niepewność, związana ze strachem wśród zwykłych śmiertelników, dociera do Ziemi-616, gdzie na terenie Londynu powstają obozy, ale tym razem to nadludzie są w nich zamykani. Takiego ucisku nie zniesie ani Kapitan Brytania, ani Kapitan UK, choć z boku pozostaje Kapitan Anglia. Zimna kalkulacja maszyny skonfrontowana zostaje z szaleństwem Jima Jaspersa. Szarpiąc rzeczywistość, burząc niewidzialne światy, rozsadzają niemal świat od środka. Za zaistniały bałagan odpowiedzialność spada na… szefa.
Całość jest godna uwagi, ale nie jest epokowym dziełem, do jakich przyzwyczaili nas autorzy. Nadal jest to przyjemna lektura, niepowodująca zawrotu głowy, mimo nagromadzenia różnych linii czasowych i równoległych światów.
Sylwester