Kaczor Donald po raz tysięczny
Lata dziewięćdziesiąte to czasy magiczne – oto bowiem upadł Związek Radziecki, a cała magia Zachodu zaczęła napływać do nas. Tak oto pojawiły się płyty CD, niezapomniana konsola Pegasus, muzyka Nirvany i pierwsze komiksy. 28. kwietnia 1994 roku pojawił się pierwszy numer Kaczora Donalda, na którego punkcie oszalały dzieci w całym kraju. W październiku bieżącego roku pojawił się tysięczny numer komiksu, więc nie mogłem odmówić sobie tej sentymentalnej podróży.
Nie będę was okłamywał, kiedy dowiedziałem się, że wydają Kaczora po raz tysięczny, pobiegłem do najbliższego punktu prasowego, aby kupić numer dla siebie. Wiecie, to jakby powiedziano wam, że wasza ulubiona kapela wraca po latach, aby zagrać jubileuszowy koncert. Moje numery tego kultowego komiksu gdzieś się potraciły, bo będąc dzieckiem, nie doceniamy wielu rzeczy. Dlatego moje serce zabiło nieco mocniej, powodując jednocześnie chęć poczucia się znów tym chłopcem sprzed 20 lat (przyznam się szczerze, że w wyniku tego sentymentu zakupiłem wszystkie archiwalne numery Kaczora z roku 1994).
Tysięczny numer wydano jako czasopismo w niezmienionym formacie. Kaczor Donald znany jest z zabawnych gadżetów oraz prezentów, jednym z nich jest tym razem drzewo genealogiczne McKwaczów, które ucieszy każdego fana, ale o prezentach nieco później.
Otwierając czasopismo, nieco się zdziwiłem, ponieważ nie dostałem żadnej informacji, że jest to numer wyjątkowy. W środku mamy dokładnie 10 opowieści (w tym zagadki Mikiego):
– Cienie Sławy (zabawną historię z Gogusiem)
– Dama z hologramem (zagadki Donalda)
– Zakazane owoce (opowieść o skutkach łakomstwa)
– Wycieczka do wnętrza ziemi (czyli siostrzeńcy atakują)
– Zły pies (ciężkie życie sprzedawcy i akwizytora)
– Prawo północy (to najbardziej sentymentalna podróż w komiksie, dostaniemy bowiem opowieść o młodości Sknerusa McKwacza)
– Rzeźby na piasku (zagadki Mikiego)
– Pies na kości (mój ukochany Pluto w akcji)
– Szalejąca Inflacja (historia pewnego zakładu)
– Miłość od pierwszego centa (czyli jak poderwać Sknerusa)
Uzupełnieniem numeru są jak zawsze figle-figlarzy oraz kawały. Dodano więc klasyczne smaczki, tylko na okazję 1000. numeru spodziewałem się czegoś innego. Może liczyłem zobaczyć tu więcej odniesień do historii Kaczogrodu lub dowiedzieć się nareszcie kim są rodzice Donalda. Chciałem poczuć się znów tym zafascynowanym dzieckiem sprzed lat i tego trochę mi zabrakło. Ogromnym plusem jest to, że opowieści nie straciły swojego ducha. Czyta się je tak jak w dzieciństwie, jednym tchem, a po kilku minutach docieramy do końca numeru. Jednak jest to nieco smutne, jak już wspominałem, że żadna opowieść nie nawiązuje do jubileuszu czasopisma. Bardzo fajne są dwie klasyczne zagadki. Na końcu została rzecz ostatnia, a bardzo ważna, ponieważ zawsze była w czasopiśmie -zabawne gadżety. Do dziś gdzieś w szufladzie mam przylepną łapę z komiksu. Jak już wspominałem na początku, pierwszym prezentem jest drzewo genealogiczne Donalda i rodziny. Kolejne dwa są wirtualne i należy zeskanować czytnikiem w telefonie kod QR, aby w formie elektronicznej pobrać pierwsze w historii wydanie magazynu (1/1994) oraz niepublikowany dotychczas komiks Korona Czyngis Chana autorstwa Carla Barksa. Ostatni gadżet wywołał we mnie łezkę wzruszenia – łapa szkieletu, która po włączeniu świeci w ciemności. To chyba największe nawiązanie do tego, czym było to czasopismo w poprzedniej dekadzie.
Podsumowując, Kaczor Donald to świetna podróż do lat dzieciństwa. Mimo drobnych wad nadal czyta się go świetnie i potrafi wywołać u nas uśmiech na twarzy. Bawi tak samo dobrze, jak lata temu – a to najważniejsze. Może już nie wywoła u was łez wzruszenia, ale sentyment pozostał. Może to czas aby wychować kolejne pokolenie Donaldowców, bo w natłoku Internetu i tabletów Kaczor nadal niesie rodzinne i uniwersalne przesłanie. Polecam każdemu serdecznie.