Giganci. Erin. Tom 1 – co tam Egmont odnalazł dla dzieci?

Dziś zajrzę, co tam Egmont odnalazł dla najmłodszych czytelników na rynku komiksu frankofońskiego. Tudzież dla rodziców czytających ze swoimi pociechami. Pierwsza pozycja z nowej oferty, która wpadła mi w ręce, Giganci. Erin. Tom 1 to albumik, który czaruje od pierwszego wejrzenia. Okładka jest śliczna, a w środku jest równie uroczo (wiadomo, nie zawsze tak jest). Przed Wami drzwi do pięknego, zaczarowanego świata, muskanego słońcem niczym jesienny ogród.

Giganci. Erin. Tom 1

To, co od razu zwraca uwagę, to że został tu użyty dość ciekawy edycyjny zabieg. Zaraz po uchyleniu barwnej okładki czytelnik wciągany jest w akcję komiksu. Strony ze stopką redakcyjną, tytułem i podobnymi elementami zostały umieszczone zaraz po pierwszej scenie, oddzielając dynamiczne rozpoczęcie mające na celu zaintrygowanie czytelnika, a spokojne przedstawienie głównej bohaterki na tle malowniczego regionu Szkocji.

Akcja do samego końca pierwszego tomu biegnie dwutorowo. Lylian skutecznie wciąga czytelnika do swojego świata pełnego zachwycających widoków. Z jednej strony mamy dziwne, owiane chłodem, budzące się do życia znalezisko w samym środku wielkiej pokrywy lodowej na Grenlandii. Z drugiej zaś strony poznajemy przesympatyczną, rudowłosą Erin, która mieszka ze swoimi krewnymi, w związku z ogromną tragedią, jaką cudem przeżyła.

Z punktu widzenia widza, który już widział to i owo, elementy scenariusza omawianego komiksu nie są niczym nowym. O, chociażby podobna tragedia, jak ta, którą spotkała Erin, przydarzyła się Emily, w serii o strażniczce Amuletu (popatrzcie TU). Sonja też miała do czynienia z olbrzymami (choć w tym przypadku były to trolle) w Światłach północy (o, zapraszam TU). Nadal, mimo pewnego uczucia powtórek, Gigantów czyta i ogląda się przyjemnie, a dzieciaki, do których kierowany jest ten komiks, na pewno nie będą kręcić noskami.

Giganci. Erin. Tom 1

Bardzo podoba mi się, że Lylian umiejętnie wykorzystuje stereotyp wiedźmy, zaszywając go w swoim scenariuszu, ale nie pozwalając na to, aby zbytnio wpłynęło to na to, co chce opowiedzieć. Po pierwsze Erin jest ruda, co przyznaję. W Szkocji raczej nie jest niczym mało spotykanym. Mimo to skojarzenie jest jednoznaczne. Ryszawi w średniowieczu mieli przekichane. Po drugie, dziewczyna potrafi doskonale zajmować się uprawami, moja babcia powiedziałaby z pewnością, że bohaterka ma rękę do roślin. No i w końcu Erin nawiązuje kontakt z jednym z tytułowych gigantów. Pozostaje jedno pytanie, na które czytelnik otrzymuje odpowiedź jeszcze w tym tomie. Czy to przypadek, że dziewczynce udało się wyjść cało z okropnego wypadku, którego jej bliscy nie przeżyli? Odpowiedź jest oczywista, ale wyjaśnienie jest niezwykle ciekawe.

Ilustracje Paula Drouina, pięknie pokolorowane przez Lorien dopełniają opowieść i zaplatają na czytelniku więź nie do rozerwania. Niczym bluszcz pnący się po ogrodowej pergoli. Jest na co popatrzeć, a kadry niejednokrotnie rozciągają się na pełną stronę, oddając majestat gigantów. Twarze przedstawiane są w przyjazny dla najmłodszych, kreskówkowy sposób, a bogata paleta kolorów cieszy oko.

Giganci. Erin. Tom 1

Giganci. Erin. Tom 1 kończy się stanowczo zbyt szybko, co prawda mamy już określone strony i przedstawioną jedną z bohaterek. Wiemy, kto jest dobry, kto zły, ale do poziomu fabuły przedstawionego z tyłu na okładce, scenariusz nie zdążył jeszcze dognać. Czytałbym dalej, na szczęście na drugi tom nie będzie trzeba czekać zbyt długo, bo został zapowiedziany na marzec.

Sylwester

Dziękuję wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji.

Share This: