Minecraft
Nie przestaje mnie zadziwiać fenomen gry Minecraft, gry, którą przez lata (od wydania pierwszej wersji Classic w 2009 roku), aż do czasów dzisiejszych, omijałem szerokim łukiem. Z dwóch prostych powodów. Po pierwsze stworzony gameplay jest zwyczajnie brzydki, od wszędobylskich sześcianów zieje prostotą. Po drugie, gra nie ma żadnego wytyczonego celu, a gracze najzwyczajniej eksplorują mapy, wydobywają kruszce, budują i tyle. Oczywiście okazuje się, że dwie wady, które wymieniam, są największymi zaletami gry, a o popularności świadczą chociażby tysiące sprzedanych gadżetów z nią związanych.
Przy okazji pierwszego komiksu związanego z grą Minecraft, wydanego przez Egmont, postanowiłem sprawdzić, co w tym fenomenie siedzi. Przecież wypadałoby poznać lepiej środowisko, w którym moi synowie spędzają całkiem sporo swojego wolnego czasu. Jako że na sam gameplay nie mogę patrzeć dłużej niż 10 minut, pomyślałem, że komiks będzie dla mnie dużo bardziej „user friendly”. Jest tak w istocie, choć kreska zaprezentowana na okładce może nieco odstraszać dużymi oczami i infantylnymi uśmiechami. Czy jest to pozycja kierowana głównie dla dzieci, innego wniosku po okładce wyciągnąć nie można. Co w środku?
Minecraft
Fabuła komiksu Minecraft kręci się wokół czarnoskórego chłopaka imieniem Tyler. Otrzymujemy zwyczajną dla młodzieżowego kina fabułę, w której bohater musi radzić sobie w nowym środowisku, tuż po przeprowadzce. Gdyby wypadało, to zacząłbym ziewać. Szkolny autobus, nieznane pacholęta z sąsiedztwa, salon zastawiony pudłami. Autorzy wykonują szybkie susy, aby wprowadzić nas na drugą platformę, na której dzieje się akcja, czyli oczywiście do gry. Tu, ku mojemu zaskoczeniu, Tyler nie zmienia się w swojego awatara, właściwie oprócz ubioru w jego wyglądzie nie zmienia się nic. I dobrze! Dzięki temu zabiegowi na komiks da się patrzeć. No, prawie.
Wiadomo, taki jest urok gry Minecraft, bez całkowitego użycia sześcianów by się nie udało. Te co poniektóre potworki nawet niech sobie będą, Creepery, czy Wither wygląda przekonująco. Mają swój urok, czy to komuś odpowiada (miliony dzieciaków na świecie), czy nie (ja). Nawet udało mi się to przełknąć, do momentu jak dochodzimy do konkluzji komiksu, jakim jest zwieńczenie fabuły i epicki pojedynek ze straszliwym Smokiem Kresu. Jeśli myśleliście, że nie da się stworzyć paskudniejszego jaszczura, niż ten, który szpecił kadry polskiego Wiedźmina, z Żebrowskim w roli głównej, to przyjdzie wam zweryfikować swoją opinię. Jest to najsłabiej wyprodukowany gadzi stwór, jakiego widziałem w swoim życiu. Szkoda, bo smoki ze względu na swój epicki charakter lubię.
SSSSSSSSSS …(uciekaj)
Monster i Graley otwierają dla nas drzwi do wirtualnego świata Minecraft i nie powiem, trochę się z tej opowieści nauczyłem. Czy komiks można przeczytać, nie znając zupełnie realiów panujących w grze? Tak, ale przyznam, że wielokrotnie pytałem swoich synów o co chodzi? Co to jest Nether, Oczy Endera, czy ten cały Kres, o którym wciąż mowa. Żeby nie było, przygoda, którą poznajemy, rozgrywana jest na poziomie starych wyjadaczy, jakimi są Tyler i jego oddzieleni przeprowadzką przyjaciele. W sumie może i dobrze, choć nie powiem, takie wyjaśnianie od podstaw z chęcią bym poczytał. Dla moich synów byłaby to jednak strawa nie do przełknięcia. Komiks Minecraft to dla mnie skok na głęboką wodę i w sumie dobrze, w ten sposób można się dużo nauczyć. No ,chyba, że się utonie.
O ile bilans w warstwie graficznej wypada na plus, bo, nie licząc smoka, rysunki wypadają przyjemnie i żywo podskakują za przygodą, tak fabularnie czuję mały niedosyt. Najbardziej blado wypada tzw. real. Tyler przemyka się przez korytarz swojego prawdziwego życia, tylko po to, aby zalogować się do gry i spotkać się ze starymi przyjaciółmi. Owszem, po pewnym czasie spotyka (cyfrowo) dzieciaki z sąsiedztwa, ale poza obietnicą spotkania po lekcjach nic z tego nie wynika. Można wyczytać, że Minecraft to opowieść o przyjaźni, zwłaszcza tej trudnej, na odległość. Są rozczarowania, emocje towarzyszące przygodzie, ale prawdziwego życia jest niewiele. Trochę szkoda, bo gdyby autorzy lekko zbilansowali pola, mogłaby wyjść z tego wartościowa i mądra lektura. Tak jest, jak jest. Brakuje mi także ostrzeżenia przed niebezpieczeństwami czekającymi na dzieci w sieci. Znaczy, brakowałoby, gdyby nie malutka łatka wypisana pod notką od wydawcy. Nadal, w samym komiksie nie ma o tym słowa. Dokąd się teraz wybiorę? Na Kres i z powrotem.
Sylwester
Dziękuję Wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Szukasz doskonałej pozycji dla dzieci? Zajrzyj TU.