Dogman – Tom 7 – Komu bije dzban – recenzja
W moje ręce trafiła ostatnio dość mała (z wyglądu) książeczka o tytule Dogman – Komu bije dzban. Przyznam, że lektura tego z pozoru nieskomplikowanego komiksu sprawiła mi wiele więcej radości, niż cokolwiek co ostatnio czytałem. Nieznajomość poprzednich tomów nic w lekturze nie przeszkadza, choć teraz mam wielką ochotę poznać poprzednie części. Wszystko, co trzeba wiedzieć, autor wyjaśnia we wstępie. Na początku pojawiają się też bohaterowie z Kapitana Majtasa, a o tych już co nieco wiem (sprawdźcie TU). Dav Plikey posługuje się Goergem i Haroldem, którzy są autorami historyjek obrazkowych wewnątrz komiksu. W ten sposób, zamiast wskakiwać od razu do opowieści, zostajemy na chwilę zatrzymani, aby na chwilę się rozejrzeć, po czym dajemy nura głębiej, o, taka komiksowa incepcja.
Zanim zostaniemy wciągnięci w akcyjny, na wskroś przeszyty geekowskością wir, dowiadujemy się, kim jest Dogman. Do kilku kadrów została wciśnięta kwintesencja bohatera niczym w czołówce serialu, przykładowo takiego Robocopa. Kiedyś był gliną, u którego boku znajdował się wierny pies. Pewnego dnia dzielna para uległa wypadkowi. Głowa policjanta była nieodwracalnie uszkodzona, tak jak ciało psa. W wyniku chirurgicznego majstersztyku poprzedzonego genialnym pomysłem powstał niezwyciężony Dogman! W tym miejscu można zauważyć największą moc komiksu twórcy Kapitana Majtasa. Autor pływa we wszystkich popkulturowych elementach niczym rekin w drugiej części Szczęk, wybiera te, które mu najbardziej pasują i podkręca je jeszcze do ultra absurdalnego poziomu. Co najważniejsze, wychodzi to genialnie, geekoza na najwyższym poziomie, przy lekturze wielokrotnie śmiałem się na głos, a micha cieszyła się nieustannie.
Wybaczcie, że pojadę teraz stereotypem, ale to co teraz napiszę, dużo powie o charakterze Dogmana. Gdyby Komu bije dzban poszło do podstawówki, byłoby chłopcem, które siedzi w ostatniej ławce, ciągnie koleżanki za warkocze, na lekcji przeszkadza, często wylatuje z klasy i chodzi w poobdzieranych portkach. Serio, zostawmy Egmontowi bawienie dziewczynek jednorożcami, lodowymi księżniczkami, żeńskimi wersjami Sherlocka Holmesa, czy wisienkami z pamiętnika. Z chęcią uścisnąłbym osobę z Wydawnictwa Jaguar, która postanowiła wydać Dogmana. Tu liczy się zabawa, przesiadywanie razem do późna przy grach wideo, opowiadanie głupich żartów i budowanie robotów czy dziwacznych maszyn. Witamy w świecie (małych i dużych) chłopców, jakim jest też i sam autor, który co chwilę wymyśla coś nowego. Budowanie gigantycznego robo-szczura, zmniejszenie ekipy Nowego Zła do wielkości pchły, zahipnotyzowanie Grubego Józka w Kapitana Ciacho, który… walczy ze złem jedząc ciastka. Toż to nie Marvel, że każdy pomysł trzeba dokładnie przepatrzeć z każdej strony i użyć tyle razy ile się da, a potem jeszcze kilka razy.
Dav Pilkey bardzo mocno czuje medium komiksowe, bawi się nim i nagina je w nieodkryte jeszcze rejony. Używa sobie tak mocno, że postanowił wprowadzić między przygody Ruchome Obrazki. Łapiąc za róg strony i przewracając szybko, tak aby było widać obecną i następną stronę, otrzymuje się wrażenie hiper prostego filmu animowanego z parą klatek. Pewnie większość was gryzmoliła w zeszytach jakiegoś patyczkowego ludzika, który przechadzał się po marginesie. W komiksie spotykam to pierwszy raz, jest to mega sympatyczne i jeśli się doda efekty dźwiękowe, tak jak radzi autor, uzyskuje się czarujący przerywnik między przygodami.
Dogman
Komu bije dzban
Jeżeli dotarliście do tego miejsca, to dobrze, teraz wam zdradzę co najbardziej podobało mi się w Dogmanie. Z dotychczasowego opisu wywnioskować można, że jest to dosyć głupkowaty komiks, który ma tylko bawić. To też, ale pod spodem przekazywana jest opowieść o relacjach. Dużo mówi się o kumplowaniu, ale mnie w samo serce ubodła zażyłość ojca z synem, ilustrowana przez parę kotów Peta i małego Pecia (choć tak naprawdę junior jest klonem kocura, który miał mu pomagać w szerzeniu zła). Mimo zewnętrznego podobieństwa, widać wiele różnic między kociętami, zwłaszcza w postrzeganiu świata.
Jak to wychodzi w praktyce? Pecio widzi kwiatki, Pet chwasty. Syn patrzy na ładną rzeczkę, ojciec strasznie zanieczyszczony kanał. Mały spogląda w gwiazdy, duży upomina, aby patrzeć w dół, bo jest tu pełno błota. Zdaje się, że dorosłość oznacza zrozumienie, jak wiele straciło się z dziecięcej niewinności na rzecz zgorzkniałego patrzenia na świat. Z drugiej strony, co się dziwić Petowi, skoro jego relacja z ojcem była tak toksyczna, aż w końcu ten go zostawił na pastwę losu i udał się gdzie indziej? Byle tylko dalej od swojego syna. Ten gorzkawy przekaz o twardej zażyłości nie zmienia zabawowego klimatu komiksu i to jest najbardziej zaskakujące. Pasuje do całości i jeszcze bardziej sprawia, że chciałbym przeczytać więcej. Brawo dla autora i do zobaczenia ponownie już wkrótce.
Sylwester
Dziękuję Wydawnictwu Jaguar za udostępnienie egzemplarza do recenzji.