Jack z Baśni. Tom 1
Jack z Baśni. Tom 1 (z trzech) to spin-off serii Baśnie Billa Willinghama. Mam w planach skompletowanie i przeczytanie głównego cyklu, na razie mam na półce dwa albumy i tak się wahałem. Brać się za cykl poboczny, czy nie? Ryzyko było takie, że zgubię się w lesie nawiązań, nitek do głównych wydarzeń i takich tam. Obawy jak się okazało, były nieuzasadnione, wspominany jest co prawda Adwersarz i kilku bohaterów, ale spokojnie ten komiks można czytać osobno i całkowicie cieszyć się z lektury.
Co w artykule?
Co robią dzisiaj postacie z bajek?
Pomysł Billa Willinghama (tutaj pomaga mu Lilah Sturges) na uniwersum fantasy był taki, aby wziąć postacie z najbardziej znanych baśni, kalibru Czerwonego Kapturka i przenieść je w nowoczesne realia. Z jakiej bajki urwał się Jack? Sprawa jest dość pokomplikowana i w miarę wyjaśniania jest jeszcze gorzej. W każdym razie u podstaw tej postaci znajduje się baśń o Jasiu i magicznej fasoli z rozwinięciem do pogromcy olbrzymów. Dowiązana zostaje też legenda o uosobieniu zimy, jakim był w angielskim folklorze Jack Frost, zwany Królewiczem Mrozem. W halloweenowej historii dochodzi jeszcze do kolejnego powiązania z dyniową lampą zwaną jako Jack-o’-lantern, a to nie wszystko i obawiam się, że będzie jeszcze więcej.
Zapatrzenie w siebie jako supermoc
Nie dziwne, że Jack dostał swoją serię, jego ego jest tak wielkie, że główna seria go nie pomieściła. Zapatrzony w siebie drań, zawadiacko kroczący w stronę każdego niebezpieczeństwa, szukający bogactwa, poklasku i towarzystwa kobiet, które z rzadka można nazwać damami, zwracający się bezczelnie bezpośrednio do czytelnika to postać, która napawa mnie z deka obrzydzeniem. Kilka razy złapałem się na tym, że tak właściwie to nie powinienem tego typa lubić. Razi mnie jego zbyt wielka pewność siebie, ale tu jednak ma swoje uzasadnienie, a akcja tego komiksu jest tak wartka, że gruby tom skończył mi się nie wiadomo kiedy.
Co prawda Jack został wsadzony na sinusoidę powodzenia i raz mu się wiedzie całkiem nieźle, a innym razem jest na samym dnie (m.in. po zadarciu z samą Fortuną), ale jądrem fabuły jest tu wątek snucia opowieści. Do rozwinięcia rozważań pomaga dom Złotych Gałęzi, kierowany przez niejakiego Korektę, w którym zamykane są wszelkiej maści zaczarowane stwory, celem minimalizacji ich wpływu na normalny świat. W ten sposób wytłumaczone zostały coraz łagodniejsze wersje baśni, które pierwotnie zawierały dużą dozę brutalności i seksu oraz często kończyły się źle.
A jednak go lubię
Mimo wszystko kibicuje się temu zapatrzonemu w siebie i swojej fryzurze drabowi. Gdzie można wskoczyć z powrotem na szczyt? W Las Vegas oczywiście! Zanim jednak Jack zmierzy się ze szczęściem, a pomagać mu będzie uśmiechnięty starszy gość zwany Lapsusem Żenującym (bez niego nie ma żadnej opowieści, dlatego to bardzo potężna postać) zostaje opowiedziany epizod, jak to nasz bohater został Jackiem Frostem. Przy okazji zostaje wyjaśnione, czemu zima jest zła i zwana jest królową mrozu, znaną z serca z lodu. Tak, tak, chodzi o kolejny podbój miłosny Jacka.
Kreską rządzi Tony Akins i robi to w rzemieślniczym, amerykańskim mainstreamowym realistycznym stylu. Sztafeta z Andrew Pepoyem jest na tyle zgrabna, że nie widać większej różnicy. Krótsze przygody zostały zilustrowane przez innych rysowników, co dodaje wrażenia bocznego toru, a od dwunastego zeszytu za okładki odpowiada sam Brian Bolland, którego pewnie znacie z Zabójczego Żartu (więcej tu — klik).
Wybuchowe ilustracje
Nie brakuje stronicowych, czy dwustronnych splashy, które cieszą oko i stanowią epicentrum dynamicznej akcji. W pierwszej części graficznie wygrywa dla mnie Humpty Dumpty, stukilowe, chodzące i gadające jajko. Później artyści dają ognia, czy to w pościgach, czy w wybuchach, a ten z samochodem pułapką aż zatyka dech. No i Jack przebity Excaliburem też wygląda niczego sobie. Aha, wdzięczny jestem Egmontowi za papier off-setowy, kreda psułaby mi radochę z czytania.
Co prawda przezwisko Dupjack nie jest tak zabawne i zgrabne jak oryginalne Jackass, ale humoru nie brakuje, a kilka razem nawet zaśmiałem się w głos. Rozładowująco działa też wtrącana co jakiś czas sekwencyjna plansza ze snującym opowieści niepowiązane z rzeczywistością niebieskim wołem wykonane w tym samym rytmie z pauzą przed zakończeniem. Podsumowując, naprawdę dobrze się bawiłem, czekam na drugi tom, który już niedługo, a może nawet w międzyczasie coś upoluję z głównego cyklu.
Scenarzysta: Bill Willingham, Lilah Sturges
Ilustrator: Tony Akins, Andrew Pepoy, Steve Leialoha
Tłumacz: Jacek Drewnowski
Wydawnictwo: Egmont
Seria: Baśnie
Format: 170×260 mm
Liczba stron: 416
Oprawa: miękka
Druk: kolor