Pracownicy morza – komiks na podstawie arcydzieła Victora Hugo

Czy komiks stworzony na podstawie arcydzieła sam w sobie jest już arcydziełem? Niekoniecznie, ale ma mocną pozycję startową. Wystarczy nie popsuć pierwowzoru i dodać coś od siebie, co by świadczyło o unikatowości. Jak Michelowi Durandowi wyszli „Pracownicy morza”? Jest się czym zachwycać.

Pracownicy morza

Adaptacja arcydzieła

Przyznam, że nie znam materiału źródłowego, więc nie włącza się moje uparte porównywanie i utyskiwanie, co adaptator pominął. I może to i dobrze, choć pewnie przydałoby się ocenić pracę adaptacyjną. Niemniej takie podejście z czystą głową lubię i eliminuje to część problemów z odbiorem adaptacji.

Pracownicy morza

„Pracownicy morza” rozpoczynają się w gwiazdkę 1829 roku, a Michel Durand zabiera nas na ośnieżoną ścieżkę do rybackiej osady. Victor Hugo, przygotowując się do napisania swojej powieści, porobił mnóstwo notatek dotyczących funkcjonowania tego typu miejscowości, z czego finalnie zrezygnował. Nadal wizja początku XIX wieku jawi się jako bardzo plastyczna, między kartkami komiksu czuję się, jakbym cofnął się w czasie i obserwował życie, które co prawda nie jest jakąś daleką historią, ale jednak już dzisiaj tak nie wygląda.

Miłość jak u Wokulskiego i Łęckiej

Wśród najważniejszych wątków należy wymienić historię jedynego parowca w wiosce i przewagi, jaką dawał, a także wizję spokojnej starości dla jego właściciela, choć statek był też areną nieuczciwych interesów. Z drugiej strony, na kursie kolizyjnym z tym motywem pojawia się wątek romantyczny, z rodzaju niemożliwych. Dziwny i nieco dziki rybak zakochuje się w najpiękniejszej pannie z wioski, a ich związek wydaje się wręcz nie do skonsumowania. Zbyt wiele ich dzieli.

Pracownicy morza

Ta relacja bardzo przypomina miłość Wokulskiego do Izabeli Łęckiej. W samej miłości nie ma niczego skomplikowanego, ale podziały i klasy społeczne stawiają bariery nie do przeskoczenia. Podobnie jest z Gilliatem i Deruchette. W pierwszej scenie symbolicznie przemierzają tę samą ścieżkę, ale dziewczyna idzie pierwsza, a od chłopaka dzieli ją duża przestrzeń. W końcu nadarza się okazja, by byli razem, ale serce dziewczyny w międzyczasie zaczęło bić szybciej już do kogoś innego, do mężczyzny bliższego jej klasy społecznej. Brzmi znajomo? No właśnie.

Oczywiście adaptacja to wspaniała okazja, aby zapoznać się z tą historią, choć książki na pewno nie zastępuje. W tej opowieści jest mnóstwo emocji, rozczarowania i determinacji. Na pierwszy plan wysuwa się walka. Najpierw ze sztywną konstrukcją społeczną, później z naturą, gdy główny bohater staje naprzeciw morskiemu potworowi. Po wykonaniu planu i pokonaniu wszystkich przeciwności finał uderza bardzo mocno. Cokolwiek bohater by nie zrobił, cokolwiek by nie osiągnął, swoje miejsce w społeczeństwie ma i musi je znać. Bolesne i rozczarowujące.

Gęsty świat kresek

To tyle w kwestii fabuły, choć pewnie dałoby się o niej mówić długo. Niemniej, biorąc ten komiks do ręki, w oczy rzuca się słowo arcydzieło, choć dotyczy ono powieści Victora Hugo. Już po samej okładce widać jednak, że nie mamy do czynienia ze zwykłym komiksem. Okładka jest tłoczona, walka człowieka z potworem wyczuwalna pod palcami, a stylizacja na stare ilustracje zachwyca. Do tego bardzo duży format i wszyta w grzbiet zakładka. Wszystko to podkreśla, że w rękach trzymamy coś wyjątkowego.

Pracownicy morza

No i danie główne tej adaptacji, czyli ilustracje. Michel Durand uderza czarno-białymi grafikami, które bardzo gęsto kreskuje. To kreskowanie często wypiera lub zastępuje obrys. Przestrzenie czy powierzchnie wypełnione są kreskami o różnej grubości i fakturze, przez co czuć ich chropowatość i wybrzuszenia. Pierwszy raz, gdy zanurzyłem się w ten gąszcz kreseczek, mocno skojarzył mi się Sergio Toppi. Podobna gra bieli i czerni, podobne przedstawianie sekwencji, tworzenie zlepionego kolażu. Oczywiście Durand ma swój styl. U Toppiego linia jest bardziej giętka, a zawijasy to jeden ze znaków rozpoznawczych włoskiego mistrza (więcej tu – klik).

Format kontra szczegóły

Czy duży format pomaga tym ilustracjom? I tu muszę powiedzieć, że niekoniecznie. Widać co prawda każdą, nawet najmniejszą kreseczkę, ale przez to znika pełen obraz. Na część grafik najlepiej patrzy się z większej odległości. Jako artbook takie wydanie na pewno by się sprawdziło, jako album już trochę mniej, bo trzymając ten komiks na wyciągnięcie ręki, nie widać pełnej panoramy. Kreski mnożą się w oczach, przez co nie tworzą powierzchni, a jedynie pajęczynki. Podejrzewam, że mniejszy format, nawet amerykański, wyglądałby lepiej. Można by też pokombinować z rodzajem papieru, ale to już szczegół.

Pracownicy morza

Nadal jest to komiks do podziwiania. Michel Durand rozgrywa tempo ilością kresek, bo te pozwalają mu na uspokojenie morza, wtedy to biel przejmuje narrację, bądź na zatapianie stron we mgle, bicie piany i chłostanie wybrzeża czy kadłuba statku falami. Ilustracje się przepychają, zlewają ze sobą i rozpościerają na sąsiednie strony. A więc nadal, jeśli macie sięgnąć po ten album tylko i wyłącznie dla ilustracji, to… WARTO!

Scenarzysta: Michel Durand

Ilustrator: Michel Durand

Autor: Viktor Hugo

Tłumacz: Ernest Kacperski

Wydawca: Egmont

Format: 245×332 mm

Liczba stron: 152

Oprawa: Twarda

Druk: cz.-b.

Egzemplarz udostępniony przez wydawnictwo

Share This: