Biały Orzeł. Żywy lub martwy cz. 1. #7
Biały Orzeł to jakby nie patrzeć swoisty fenomen na polskim rynku wydawniczym. Dla wielu czytelników to niejako ucieleśnienie dziecięcych marzeń o polskim superbohaterze. Herosie, którego przygody w kraju nad Wisłą nie odstawałyby od tego, co robią jego koledzy po fachu za oceanem. Seria naprawdę zaspokoiła mój apetyt, a Aleks Poniatowski był na tyle oldschoolowy i amerykański, na ile pozwalały na to granice dobrego smaku. Mimo, że już od czasu wydania pierwszych numerów pojawiały się opinie, że to nic więcej jak pastisz, a wręcz robienie sobie jaj z czytelników, to nie dawałem wiary tym słowom. Nie chciałem widzieć w tym komiksie parodii. Do czasu, aż światło dzienne zobaczył 7 zeszyt serii braci Kmiołek, czyli Biały Orzeł. Żywy lub martwy cz. 1.
Na pierwszą część Żywego lub martwego przyszło nam czekać znacznie dłużej niż na poprzednie. Ale czekałem. Z wytęsknieniem. Po pojedynczym eksperymencie i występie gościnnej rysowniczki – Anny Heleny Szymborskiej (więcej tu – KLIK), do kreski wrócił Adam Kmiołek, a seria miała ponownie znaleźć się na starych torach. Tymczasem najnowszy zeszyt okazał się sporym rozczarowaniem. Już nikt nie powie, że autorzy nie robią sobie jaj, ale od początku.
Po epizodycznym wypadzie w góry, Biały Orzełponownie grasuje nad Warszawą. Jego śledztwo powoli nabiera rumieńców. Jak to w komiksie bywa, dobremu bohaterowi na drodze stają liczni przestępcy. I to właśnie oni są największym niewypałem tej publikacji. O ile w poprzednich zeszytach mieliśmy do czynienia z raczej niezbyt wymyślnymi postaciami (poza Obywatelem), o tyle tym razem autorów poniosło i zaserwowali nam bandę kretynów.
O głupkowatych braciach ze wschodu nie ma co się rozpisywać. Niewątpliwymi gwiazdami zeszytu Biały Orzeł. Żywy lub martwy cz. 1 są Bazarowi Baronowie. Tak, to nie pomyłka. Aleksowi przyszło się zmierzyć z czterema niezbyt mądrymi facetami, którzy zyskali moce po zjedzeniu kebaba ze szczura, który nażarł się surowicy. Nie dość, że to już brzmi głupio, to na dodatek ich umiejętności dopełniają obrazu tragedii. Co powiecie na bojowe wąsy, czy plucie jajkami? Prawdziwe jaja…
Na szczęście Orła ratuje strona graficzna. Cieszę się, że ponownie za rysunki odpowiada Adam Kmiołek. Styl Anny nie pasował mi do tej produkcji. Tym razem dostajemy to, do czego mogliśmy się już przyzwyczaić, ale dużo lepsze ze względu na kolory. 7 zeszyt kolorowała trójka ludzi: Rex Lokus, Alonso Espinoza i Sebastian Cheng. Alonso dołożył się do zmalowania sześciu stron, ale dzięki niemu stanowią one prawdziwe dzieło sztuki! Pierwszą z jego planszy (fot. z Orłem na dachu) chętnie bym przytulił w formie plakatu. To bez wątpienia najlepsze kolory w historii tej serii.
Werdykt
Nie mogę pozbyć się wrażenia, że w dosyć bolesny sposób zrobiono sobie ze mnie żarty. Na szczęście ubrano je w bardzo ładne (i niedrogie) szaty. Z powodu sentymentu do Białego Orła, dam mu jeszcze szansę. Mam ogromną nadzieję, że po Żywym lub Martwym komiks trochę spoważnieje. Tymczasem zostawiam Was ze sporym dylematem. Kupić można, ale właśnie dla sentymentu lub dla jaj…