Amulet. Księga Siódma. Płomień

Amulet. Księga Siódma. Płomień to najnowszy tom serii, którą śledzę czujnie ze swoimi dzieciakami. Debiut przyjęliśmy ze sporym entuzjazmem (więcej tutaj – O TU!), i o ile moi synowie nadal lubią tę opowieść, tak mój zapał stygł z księgi na księgę. Czemu? Kazu Kibuishi zaludnił swój fantastyczny świat tak trochę bez ładu i składu. Nie mogę pojąć, co roboty robią pomiędzy antropomorficznymi zwierzętami, a elfami i wiwernami. Linia wydarzeń też zdaje się nie być zbyt uporządkowana, tak jakby twórca losy bohaterki siłą przerzucał na boczne tory, w sumie nie wiem po co. Może aby wydłużyć serię?

Amulet. Księga siódma. Płomień

Amulet. Księga Siódma. Płomień – powrót do formy

Także po księgę siódmą sięgałem bez większego przekonania, a tu się okazuje, że w środku wybucha Płomień. No, ale zanim to nastąpi, autor ładnie buduje napięcie i do niego prowadzi. Znaczy, to niby nic nowego, że Emily zmaga się z mocą kamienia, którego została strażniczką. Tym razem do zapasów na poziomie jaźni zostały zaprzężone wspomnienia wymieszane z marzeniami. Tak jakby bohaterka śniła o przeszłości, ale subtelnie zmieniała niektóre najbardziej bolące fakty, tworząc lepszą wersję swojej historii.

Amulet. Księga siódma. Płomień

Zwykłem polecać Amulet jako dobry komiks dla dzieci, z jednym tylko zastrzeżeniem. Zaczyna się okropną tragedią, którą dzieciaki mogą dość mocno przeżyć. Emily ze swoim bratem Navinem i rodzicami biorą udział w kolizji samochodowej. Auto wypada z drogi, a ojciec bohaterki ginie w wypadku. Umysł po takim traumatycznym wydarzeniu potrafi płatać figle. Mi się kiedyś śniło, że ochrzaniałem swojego brata za to, że sfingował swoją śmierć. Długo mu tłumaczyłem, jak wszyscy się nacierpieli, bo myśleli, że on nie żyje. Może rację mają ci, którzy twierdzą, w snach jest coś więcej, niż tylko automatyczna projekcja mózgu.

Amulet. Księga siódma. Płomień

Kazu Kibuishi zostawił bolesne wydarzenie, wyciągnął z niego tylko potrzebę przeprowadzki rodziny i w ten sposób wprowadził Emily do fantastycznej krainy zwanej Alledią i zawiesił na szyi bohaterki magiczny amulet. No i fajnie, dzięki temu akcja nabrała rozpędu, bohaterowie przeżyli mnóstwo przygód, artysta mógł pozachwycać na dynamicznych rozkładówkach, a drugoplanowe postacie porozwijać, jak np. Navin z dość nieśmiałego chłopca przetransformował się w dowódcę, wyśmienitego pilota i stratega.

Osobiście miałem już dość tego ciągłego dialogu bohaterki z kamieniem. Daj się poprowadzić – Nie dam – No daj – Nigdy! I jestem bardziej niż wdzięczny, że autor postanowił z tym skończyć w iście X-Menowym stylu. W skamlący pojedynek, w którym może się wydawać, że Emily radzi sobie z wielką mocą amuletu, Kazu Kibuishi rzuca kulą ognia, a całość wyprowadza z bolesnego wspomnienia z pierwszego tomu. Strona po stronie zastawiona pętla pułapki zaciska się coraz bardziej, aby w końcu sprawnym ruchem zamknąć się… i zapłonąć!

Amulet. Księga siódma. Płomień

W międzyczasie rozpościera się druga nitka wydarzeń, dla mnie nieco nudnawa, ot, Navin w towarzystwie robotów stara się przeprawić do odległej krainy i najmuje się jako pomoc kuchenna na transportowcu. Zieeeeew. Oczywiście jest to (mam nadzieję) przemyślana strategia autora. Podczas gdy u Emily po prostu się dzieje, z Navinem można odpocząć i poczekać na jego ruchy. W następnym tomie to on będzie musiał wykazać się aktywnością, bo jego siostra ma poważne kłopoty. Tu wchodzą na scenę zupełnie nierozumiane przeze mnie zabiegi fabularne autora. Do całego tego bigosu dochodzą jeszcze… loty kosmiczne. Eeee, serio?

Nie wiem, czy kiedykolwiek zorientowaliście się we śnie, że śnicie. Podobno można się tego nauczyć, trenując mózg. Mi się kiedyś przyśniła wycieczka rowerowa, w połowie snu stwierdziłem, że jest to tak niedorzeczne, że musi mi się to śnić i uszczypnąłem się w brzuch. Kazu Kibuishi używa czarnych stron, aby dać znać czytelnikowi, że Emily jest w sferze wspomnień. Pomaga to zrozumieć fabułę i wskazuje na świadomość w używaniu środków przez autora.

Amulet. Księga siódma. Płomień

Cała ekipa ma jeszcze dwa tomy, aby pokonać Króla Elfów. W księdze siódmej Kazu Kibuishi wyraźnie obrócił się za siebie, zanim pchnął akcję do przodu, w stronę finału. I w sumie jestem mu wdzięczny, bo Strażniczka była do tej pory moją ulubioną księgą serii. Jednak to, że autor postanowił pod wszystko podłożyć Płomień, urzeka mnie nade wszystko. Na ilustracjach dzieje się dużo, jest na co popatrzeć, a zalane ogniem ilustracje zapierają dech. W kadrach jest bez zmian. Twarze rysowane są dość prosto, nieco kreskówkowo, tuszu jest nie za wiele, pierwsze skrzypce gra kolor. Czego chcieć, przecież to głównie komiks dla dzieci, prawda? Prawda?

Sylwester

Dziękuję Planecie Komiksów za udostępnienie egzemplarza do recenzji.

Share This: