DC Odrodzenie. Flash. Era Flasha. Tom 14
Niesamowite jak ten czas gna, jakby ktoś go gonił. Ledwie był koniec roku, a już jest luty. Momentami chciałbym móc zatrzymać zegar, choć na kilka chwil. No albo móc przyśpieszyć niczym szkarłatny speedster z Central City. A właśnie. Co tam u niego? Wystarczy sięgnąć po komiks Flash. Era Flasha. Tom 14, aby się dowiedzieć.
Do DC mam zupełnie inne podejście niż do komiksów Marvela. Te z logo z wielkim „M” zacząłem czytać od samego początku, czyli od Marvel Comics #1 z września 1939 roku (ech, nie pytajcie, jak mi idzie). Komiksy ze stajni Batmana i Supermana czytam na wyrywki, staram się wybierać historie zamknięte w jednym tomie. Wyjątkiem jest Flash, którego uwielbia mój starszy syn. Do tej pory przeczytałem pierwszy, mocno przegadany i nudny tom, oraz trzynasty, też niewolny od wad (więcej TU). Moja ogólna ocena Ery Flasha? No, tym razem nie jest źle, chyba zaczynam wsiąkać.
W 14. tomie znajdziecie dwóch największych przeciwników czerwonego sprintera, Odwrotnego Flasha i Godspeeda. No, skoro nawet ja ich kojarzę, to coś w tym musi być. Tym razem jednak speedsterzy nie klepią się po gębach z szybkością uderzeń skrzydełek koliberka, a sprzymierzają się przeciw wspólnemu przeciwnikowi, który zagraża stabilności całego multiwersum.
Paradoks (bo to o nim mowa) z lekka mnie śmieszy, zwłaszcza jego wygląd po przemianie w potwora. Chodzi i szczerzy się do każdego, ale to bardziej z tego powodu, że nie ma warg, a nie że jest wesołym koleżką. Definicja wroga Flasha wyzwala we mnie spiralę odczuć, wywołanych przez lata czytania przygód superbohaterów. No co, o spójność to jednak ciężko. Przychodzi nowy scenarzysta, chciałby raczej popróbować czegoś nowego, niż wchodzić w czyjeś buty. Może nie chcieć mu się czytać sterty poprzednich przygód, a tu jeszcze czasem przychodzi szef i zarządza restart.
Oczywiście Flash. Era Flasha. Tom 14 to nie komiks o lenistwie, czy opieszałości twórców. Wręcz przeciwnie. Paradoks to swój chłop, który z początku ma rodzinę i ciekawe, naukowe odkrycia, dotyczące podróży w czasie i… sprzeczności przez nich wywołanych. A Flash sam kilka wywołał, mimo że raczej przypadkowo, niż celowo. Przy jednym z pojedynków wypycha naukowca w przestrzeń poza czasem. Tak powstaje Paradoks, który w naszym bohaterze dostrzega winowajcę, za cały powstały bałagan i pragnie zemsty. A jak!
Joshua Williamson ten cały bezsensowny scenariusz prowadzi w taki sposób, że się to po prostu całkiem nieźle czyta. Ha! Miejscami nawet dobrze. Nawet elementy w stylu, o teraz nasz bohater to ma przekichane, bo takiego przeciwnika to jeszcze nie spotkał, nie rażą aż tak bardzo. Jedyne co mi nadal przeszkadza, to wrażenie, że komiks jest miejscami przegadany, głównie za sprawą ciągłych powtórzeń. Gdybym czytał Flasha w zeszytach i to w odstępach czasu, tak jak był wydawany, pewnie by mnie to tak nie raziło. Możliwe, że byłbym wniebowzięty, bo takie serie jak ta jest wręcz stworzona pod czytanie w zeszytach.
Fakt, że nie znam wszystkich przygód Flasha z serii DC Odrodzenie, nieco psuje mi zabawę. W Erze Flasha wręcz roi się od odłamków z poprzednich przygód. Te nieliczne, które znam, sprawiają, że czuję się jak Steve Rogers z mema, na którym zrozumiał odniesienie i radośnie wskazał je palcem. Potencjalnie zabawy jest wiele więcej, niż to jaką dawką się uraczyłem.
Za grafiki odpowiedzialny jest sztab ilustratorów, najmniej podchodzi mi nudny niczym nieposolony rosół Rafa Sandoval. Nawet różne zabiegi z układem kadrów nie poprawiają sytuacji. Nie wiem czy to za sprawą goniących terminów, czy to z innych powodów, panowie wymieniali się przy desce i to nawet w ramach poszczególnych zeszytów. Najbardziej spodobała mi się lekko karykaturalna kreska Howarda Portera, zaciekawiająca i wybijająca się z poziomu miernoty.
Barry Allen to mega skromny gość, musi taki być, aby nie zwariować. Gdyby ktoś wybudował muzeum na moją cześć, na bank by mi odbiło. Tymczasem czerwony sprinter spokojnie robi swoje i ratuje co chwilę Central City i jej mieszkańców. Bohater zachowuje trzeźwość umysłu nawet w chwili, gdy trafia w zaświaty i wkracza do specjalnie stworzonego dla siebie wycinka raju, zaludnionego przez swoich wielbicieli. Oj, ja już bym stamtąd nie wrócił.
Kolorowy karnawał z wystrzeliwującymi co chwilę, dynamicznymi dwustronicowymi splashami w końcu dobija do finału. To oczywiście nie koniec, bo Flash. Era Flasha. Tom 14 kończy się paskudnym zawiśnięciem na klifie, w wykonaniu nie kogo innego niż… a z resztą sprawdźcie to sami. Czy ja będę dalej czytał tę serię? Jak starczy mi czasu to tak!
Sylwester
Dziękuję wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji